Szłam we mgle ranek to był czy może pod wieczór
pod nogami ostrze kamieni wrzynało się w stopy
chyba droga pod górę wspinała się wężem
tchu brakowało jakby ktoś watą chciał zakleić usta
Poczucie czasu było nikłe jakieś dziwne trwanie
wędrowanie bez celu – nikt go nie wyznaczył
tylko narastający strach zatykał umysł i bojaźń
tak wielka bojaźń przed straszliwym czymś
Chyba jakimś stworem a może końcem życia
jakby to nie nazwał koszmar wnikał w serce
a końca nie było pętla na szyi była dopełnieniem
sytuacji bez wyjścia bez drogi ucieczki
Poczucie ulgi przyszło nagle i niespodzianie
najpierw jakiś dzwonek świdrujący ucho
potem szarpniecie ramienia i miły głos wybrzmiał
wstawaj południe dobiega a ty śpisz jak suseł
Ech senna maro jakaś ty przewrotna
nastraszyć możesz swoim majaczeniem
przerazić i nawet zawieść na skraje rozpaczy
dobrze że się kończysz w chwili obudzeni