Wtedy poczułem ulgę: jakby— w Dom Niwka !;).
ktoś przeciął strunę,
na której wisiał
mój oddech.
Nagle powietrze
stało się lżejsze o ciężar jednego
człowieka,
który nie musi już
udawać, że rozumie.
Ulgę, jakby mi oddano płaszcz
w teatrze absurdu,
gdzie role są
rozdane dawno przed wejściem
i nikt nie pamięta swojego tekstu.
Wtedy - ulga: ulotny moment,
kiedy dłoń otwiera się sama
i wypuszcza zaciśniętą pięść
na wolność,
jakby na chwilę
można było odetchnąć bez
strachu,
że oddech zamieni się
w kolejną ucieczkę.
Stałem, pusty i lekki,
czekając, aż przyjdzie coś,
co znowu zmusi mnie do zaciskania
dłoni,
do szukania sensu
w bezsensie, do błądzenia
wśród słów, które nie chcą
nic więcej znaczyć.