Muszę odpuścić...

Muszę odpuścić...

Muszę sobie na chwilkę odpuścić. Odpuścić siebie, zabrać się gdzieś w miłe miejsce. Odejść od siebie, tak jak odchodzi się od konfesjonału po spowiedzi.

Wieczorami nachodzą mnie myśli. Niektóre oplatają mnie jak bluszcz, a inne sprawiają, że lewituję. Jedna z tych lewitujących myśli nie daje mi spokoju. Nawiedza mnie jak upierdliwy akwizytor, który próbuje mi wcisnąć nieznośną lepkość kitu albo może jak Świadek Jehowy próbujący mi wmówić, że powinienem zacząć się modlić do jego boga, bo Apokalipsa już blisko. Jak kurwa blisko?! Przecież ona już trwa. Głód, zabijanie, okradanie się wzajemne, degeneracja społeczna i pogoń za kasą. Mało?

I to właśnie sprawia, że myślę. A skoro myślę to żyję. Wszystko co żyje na tym na świecie - myśli. Komar myśli, jak upierdolić mnie w dupę, Moja bazylia stojąca na oknie, myśli jak mnie zmusić abym ją podlał. Nawet wiatr myśli, jak powiać.

Myślę i ja. O czym? O opuszczonym budynku stojącym w mroku ulicy, której nie ma na mapie miasta, w którym teraz żyję. Jest osobliwy, bo na wpół zatopiony. Jego nieruchoma konstrukcja, ukryta jest w mroku.

Myślę też o tym co może się kryć w jego wnętrzu. I widzę choć niedotykalnie czarną, pokrytą kurzem szafę, podwodną rafę, pełną oczu patrzących na mnie jak na ofiarę, wrak zatopionego statku, pudło fortepianu, oplatanego przez wszędzie wdzierające się wodorosty i ryby o osobliwych kształtach, przywołujących skojarzenia jak z Verne'a. Ulica otoczona przez inne budynki, ma swój początek i koniec, stanowi bowiem uzupełnienie innych ulic.

Ale w tej chwili jednak nie zajmuje mnie bliżej, wystarcza mi fakt, że stoi przy niej budynek, o którym tak usilnie nocami myślę. Teraz nie widzę nic prócz czerni nocy, której część jest bardziej nieprzenikniona niż reszta, wprawdzie nie jest bardziej ciemna, gdyż według mnie, nic nie może być ciemniejsze od czerni.

 

Dzisiejsza noc sprawia wrażenie bardziej zagęszczonej i skoncentrowanej. To właśnie w niej znajduje się budynek, o którym myślę. Posiada okna bez szyb, jest wysoki i ponury z zewnątrz. Wnętrze jest jasne, oświetlone kiepskim światłem kilku brudnych od błota żarówek. W jednym z pokoi chodzi wokół stołu jakiś facet. Jest niski i przygarbiony. Taki mały człowieczek niemający celu, powodu, czasu i miejsca. Drepcze w kółko, bo nic innego robić nie umie. Milczy przy tym i tylko okiem łypie na mnie jak na przybysza z obcej planety. A on to kurwa nie wygląda na kosmitę?

Myśląc o budynku stojącym przy nieistniejącej ulicy, dostrzegam, że jest on tak samo nieruchomy i cichy jak poprzednio, gdy nie brzęczała w nim jeszcze wkurwiona tą wszechogarniającą ciszą zapieczętowana w butelce po Jacku mucha. Gdzieś za ścianą pokoiku, w którym drepcze ów krasnolud, znajduje się mały oświetlony świeczką pokoik. Unosi się w nim koszmarny zapach przegniłej podłogi i pleśni, która pokryła całe ściany.

Na rozsypującym się ze starości wyrku, siedzi stara kobieta bez oka i zębów. Okryta czymś co kiedyś zapewne było kołdrą, ogląda stare fotografie. Postacie na zdjęciach nie mają oczu i ust. Są wykrzywione jak w krzywym zwierciadle w lunaparku. Ta starucha rodem z najczarniejszych koszmarów jest wielka, chuda i koścista. Wzrostu mógłby jej pozazdrościć niejeden nastolatek marzący o karierze w NBA. Kosmyki siwo-żółtych włosów pozakręcanych w papiloty zrobione z kości, sterczą wokół głowy. Jej pokraczny cień drga w bladym świetle dopalającej się świecy. Pełznie po ścianach i suficie, jak wielki wąż owija się dookoła zdezelowanych strzępów łóżka, pochłania całe fragmenty tego ponurego wnętrza.

I nagle zjawia się to coś. Coś co niesie przez tę mroczną przestrzeń zmurszały krużganek żółtego światła. Za chwilę rozegra się dramat. Ten chodzący bez celu wokół stołu krasnal, wejdzie do pokoju tej staruchy i nim ta w panice zerwie się z barłogu, uderzy głową w sufit, opadnie na wyrko i narzuci na głowę resztki kołdry. Krasnal wpełznie pod łóżko i swój pokraczny łeb wsadzi do wciąż pustego nocnika, z którego wypełzną czarne jak noc i wielkie jak cień pająki. Cała pozornie idealna harmonia tego domu zostaje zachwiana. Podłoga zaczyna się zapadać, z sufitu odpadają wielkie belki. Głowa krasnala trafiona jedną z nich, rozpryskuje się po pokrytych pleśnią ścianach. Nogi staruchy łamią się jak zapałki. Po chwili odpada jej głowa i turla się w stronę dogasającej świecy. Włosy zajmują się ogniem i po chwili całe to koszmarne miejsce zaczyna płonąć. Przez olbrzymią dziurę w podłodze, wpadają jak meteory kawałki mrocznego domu. A więc dokonało się!

Odwracam głowę na chwilkę oddechu. Cisza. Wszechogarniająca cisza, zwiastująca coś co.…Budynek znowu jest ciemny a moja o nim myśl jakby też. Nieoświetlona, niewidoczna dla was, płynie anonimowo wśród nieprzeniknionych głębi mojego wnętrza. Myślę o nim. Jak pokryte czernią eksplozje mroku wirują w nim enklawy życia, niedostrzegalne planety, asterody których światło nie zdążyło jeszcze mnie oślepić, jak tumany zeschłych liści pędzą we wszystkich kierunkach, wypychane przeciągami zachwianej równowagi wyjącego wiatru. Widzę fotografie rozpoznawalne jedynie dotykiem, szeleszczące na wietrze kartki nie wydanych książek, listy pisane sympatycznym atramentem, metryki nienarodzonych dzieci, czuję śmierdzące oddechy trupów. Muszę sobie odpuścić.

Boję się, że któregoś dnia będę nie tylko obserwatorem wydarzeń w tym mrocznym domu, ale stanę się ich pełnoprawnym uczestnikiem. Nie chcę skończyć jak krasnal z głową rozbryzganą na ścianie....skuje się po pokrytych pleśnią ścianach. Nogi staruchy łamią się jak zapałki. Po chwili odpada jej głowa i turla się w stronę dogasającej świecy. Włosy zajmują się ogniem i po chwili całe to koszmarne miejsce zaczyna płonąć. Przez olbrzymią dziurę w podłodze, wpadają jak meteory kawałki mrocznego domu. A więc dokonało się ! Odwracam głowę na chwilkę oddechu. Cisza. Wszechogarniająca cisza, zwiastująca coś co...Budynek znowu jest ciemny a moja o nim myśl jakby też. Nieoświetlona, niewidoczna dla was, płynie anonimowo wśród nieprzeniknionych głębi mojego wnętrza. Myślę o nim. Jak pokryte czernią eksplozje mroku wirują w nim enklawy życia, niedostrzegalne planety, asteroidy których światło nie zdążyło jeszcze mnie oślepić, jak tumany zeschłych liści pędzą we wszystkich kierunkach, wypychane przeciągami zachwianej równowagi wyjącego wiatru. Widzę fotografie rozpoznawalne jedynie dotykiem, szeleszczące na wietrze kartki nie wydanych książek, listy pisane sympatycznym atramentem, metryki nienarodzonych dzieci, czuję śmierdzące oddechy trupów. Muszę sobie odpuścić. Boję się że któregoś dnia będę nie tylko obserwatorem wydarzeń w tym mrocznym domu, ale stanę się ich pełnoprawnym uczestnikiem. Nie chcę skończyć jak krasnal z głową rozbryzganą na ścianie....

 


(W tworzeniu ilustracji wykorzystano narzędzia AI dostępne na: https://designer.microsoft.com/image-creator)

 

za: https://www.facebook.com/groups/350431977981615/posts/426385950386217/ (dostęp z dnia 2024-07-08)

Od redakcji: 
Dla publikowanych w naszym miesięczniku utworów literackich stosujemy bardziej rygorystyczną licencję Creative Commons: BEZ UTWORÓW ZALEŻNYCH.
Wynika to z konieczności zablokowania możliwości wykorzystania publikowanego utworu w formie plagiatu (co niestety bardzo często się zdarza, szczególnie w internetowych grupach literackich).