Szkolnictwo wyższe na rozdrożu

Szkolnictwo wyższe na rozdrożu

 

W swej wędrówce przez czasy i społeczeństwa uniwersytety znalazły się na rozdrożu. Niby jest drogowskaz, ale nie widać drogi, bo drzewa zasłaniają widok. Przydałby się ptak lub dron, który wzniesie się wysoko i zobaczy to, co znajduje się za drzewami. Wtedy byłoby łatwiej wybrać drogę, którą pójść. Takimi wzlatującymi ptakami są różnego rodzaju analizy, które pozwalają nam wyobrazić sobie przyszłość, czyli zobaczyć to, co jest za tymi drzewami, zasłaniającymi widok.

Jak przekonywała w czasie niedawnego webinarium prof. Joanna Mytnik, powołując się na różne dane, współcześni studenci są inni, z przyczyn demograficznych i społecznych. Są przede wszystkim starsi, aż 40% ma 25 lat (kiedyś studentem było się maksymalnie do 26 roku życia, potem traciło się różne przywileje), wiele osób studiuje później, w ciągu całego życia. Jest to praktyczne zastosowanie zasady uczenie sie przez całe życie (long life learning). Aż 25% studiujących to samotni rodzice, a więc wychowują dziecko. Mają zupełnie inne priorytetu i inne obowiązki. I inne warunki do studiowania. 60% to kobiety. Dlaczego taka feminizacja wyższego wykształcenia? W akademikach, na kampusie mieszka tylko 2% studentów. W konsekwencji przyjeżdżają tylko na zajęcia, a potem wyjeżdżają. Tak jak kiedyś miasta sypialnie i miejsca praccy oraz długie, codzienne podróżne z domu do pracy, szkoły i z powrotem. Co najmniej 50% studiujących poszukuje dodatkowych kompetencji. Dla uniwersytetów jest to szansa i konieczność rozwoju mikropoświadczeń. Pracujący studenci starają się przyspieszyć studia, zrobić je szybciej. Tu potrzebny jest elastyczny plan zajęć i możliwość szybszego zaliczania przedmiotów. Zajęcia hybrydowe i mikrodoświadczenia wydają się dobrym rozwiązaniem. Nowe technologie mogą to ułatwić..

Drugą inspiracją do niniejszych wywodów jest tekst dr. Piotra Wasyluka na jego Facebookowym profilu Dragonfly perspective. Pozwalam siebie zamieścić obszerniejsze fragmenty wraz z moim komentarzem i refleksjami.

Piotr Wasyluk.: "Od kilku lat piszę o tym, że studiowanie staje się coraz mniej atrakcyjne dla młodych ludzi. Globalne statystyki pokazują, że liczba studentów spadła o 10% w stosunku do roku 2010. Ten spadem dokonuje się również w Polsce."

Spadek wynika również z przyczyn demograficznych. Niemniej swój wkład mają także zmiany cywilizacyjne. Na przykład nowe technologie mocno przemeblowały krajobrazy edukacyjne na każdym poziomie, od przedszkola po uniwersytet. A to dopiero początek tych zmian. Nowe technologie znacznie zmieniły sposób zdobywania wiedzy i pozbawiły uniwersytety monopolu na dostęp do wiedzy. Swoje robi także zmiana struktury demograficznej, o której pisałem wyżej, powołując się na webinarium prof. J. Mytnik. Świat zawsze sie zmieniał, tyle tylko, że teraz te zmiany są dużo szybsze.

P.W: "(...) w artykule opublikowanym w jednej z gazet napisano (...), że tylko 56% maturzystów chce podjąć studia (w krajach zachodnich ten odsetek jest jeszcze mniejszy). Niektórzy badacze nazywają tę sytuację KLIFEM REKRUTACYJNYM."

Moim zdaniem zapotrzebowanie na edukację (w szerszym sensie - uczenie się) jest niemalejące. Po drugie mamy sporo do zaoferowania w postaci kadry, wiedzy i zaplecza dydaktyczno-technicznego. Tylko jak to wykorzystać w nowych warunkach? Potrzebna duża metamorfoza. Potrzebna duża, przemyślana i celowa zmiana. To jest właśnie to rozdroże. Jeśli dostrzeżesz na dalszej drodze kałuże i błoto, to wcześniej pomyślisz by zaopatrzyć sie w kalosze. Jeśli nie zobaczysz lub się nie przygotujesz to zatrzymasz sie w podróży lub mocno ubłocisz...
P.W: "Jaka jest przyczyna tej sytuacji? Nie ma jednej. Wpływa na to zarówno demografia, jak i kwestie finansowe (w tym przypadku warto sięgnąć do raportu BIG InfoMonitor – „Świadomość ekonomiczna maturzystów 2024”). Istotny jest również widoczny spadek wartości dyplomu. Jak można przeczytać w jednej z gazet, która omawia wspomniany raport: absolwenci wolą teraz znaleźć pracę, podróżować, założyć własną firmę czy wyjechać z Polski. Młodzież ma zatem o wiele więcej pomysłów na najbliższą przyszłość niż kilka lat temu."

Zarządzający uczelniami są ze środowiska akademickiego i stale są w nim obecni. Rzadko wyglądają poza swoją bańkę społeczną. A tu potrzebne jest spoglądanie raportami, badaniami i potrzebna jest dyskusja. Więc gdyby była dyskusja, toby do nich ta wiedza dotarła. Może pierwotną chorobą jest słabość samego środowiska akademickiego i mały kapitał ludzki do metamorfozy w nowych warunkach? Oczywiście, jest to różnie na różnych uczelniach i dlatego jedne zmieniają się szybciej, inne wolniej, jeszcze inne wcale. I pewne jest to, że te nienadążające za zmianami i potrzebami będą powoli zanikać. Tak jak w sukcesji ekologicznej na łące, gdzie jedne gatunku, te lepiej przystosowane, z roku na rok są liczniejsze i o większym pokryciu terenu, inne stają się mniej liczne i wegetują gdzieś na obrzeżach. W swoistych refugiach i skansenach. Są ale niewiele znaczą i mają małą biomasę.P.W: "Młodzi ludzie nie są przekonani, że dyplom jest gwarancją kariery zawodowej. Upewniają ich w tym również przedsiębiorcy, którzy rezygnują z dotychczasowych wymagań rekrutacyjnych (między innymi Forbes podał dane, z których wynika, że 45% firm planuje w 2024 r. wyeliminować wymagania dotyczące stopnia naukowego na niektórych stanowiskach). Również nasze krajowe badania pokazują, że co piąty Polak z wyższym wykształceniem pracuje poniżej swoich kwalifikacji."

Złe kwalifikacje czy zły rynek pracy, nie wykorzystujący tych kwalifikacji? Jedno jest pewne, widać spore niedostosowanie, spora jest niekompatybilność uniwersytetów i rynku pracy. Mimo ciągle podejmowanych prób dostrojenia edukacji do potrzeb rynku pracy. Być może sytuacja społeczna za szybko i nieustannie się zmienia. A w tych warunkach instytucje o dużej inercji po prostu nie nadążają. W wieku XIX, na początku epoki przemysłowej, uniwersytety tez przeszły dużą transformację, dzięki której nie tylko rozkwitły uniwersytetu i znacząco wzrosła liczba osób z wyższym wykształcenie, ale rozwinęła się tez gospodarka. W czasie obecnej rewolucji technologicznej uniwersytety także przejdą spora metamorfozę. Już przechodzą. I nie obędzie się to bez wysiłku. P.W: "Pozostaje pytanie, czy obecną sytuację można zmienić? Można, ale prawdopodobnie nie zrobią tego ci, którzy od lat zajmują się zarządzaniem edukacją wyższą (zarówno na szczeblu ministerialnym, jak również uczelnianym). Spadek liczby studentów nie rozpoczął się wczoraj, ale trwa od kilkunastu lat, czego wydają się oni nie zauważać."

O zmieniającym się krajobrazie (sytuacji) mówi się już od wielu lat. Sam o tym niejednokrotnie pisałem. Jedni widzą dalej, inni tylko to, co pod nogami. Przyszłość już jest tylko nierównomiernie rozłożona. Świat od zawsze był światem różnych prędkości. Światem heterogennym. Jako pracownik jednego z uniwersytetów, chciałbym być w tym, który szybko i adekwatnie zmienia się, dostosowując do wyzwań przyszłości i teraźniejszości. Chciałbym pracować wśród liderów a nie maruderów.P.W: "Można też zapytać, w jaki sposób zarządzający edukacją reagowali na to zjawisko? Wszyscy, którzy interesują się szkolnictwem wyższym widzą, że reakcja była minimalna, a działania raczej pozorowane. Obecna władza również nie wydaje się mieć pomysłu (można odnieść wrażenie, że obecna dyskusja o przyszłości szkolnictwa wyższego sprowadza się do zmiany punktacji czasopism). A działania należało podjąć kilka lat temu. Ich kierunek wyznaczała wyraźna zmiana, której istotą było przesunięcie akcentu z WIEDZY na KOMPETENCJE (plus kilka innych globalnych zmian, np. demograficzna, technologiczna, etc.). Zobaczcie, co piszą w Forbesie: "Dawno minęły czasy, gdy dyplom był rzeczą pewną; pracodawcy nie ufają już, że absolwenci uczelni przyjdą z umiejętnościami niezbędnymi do wykonywania pracy (kwestionują nawet wartość dyplomów Ivy League, które kiedyś gwarantowały, że CV ląduje na szczycie stosu). Zarzucając sieć na pracowników, firmy mają nadzieję znaleźć obiecujących kandydatów, którzy kiedyś zostali zdyskwalifikowani ze względu na brak tytułu licencjata"."

Jako urodzony optymista (choć mocno już przeczołgany) sądzę, że nigdy nie jest za późno. Zmarnowaliśmy kilka lat. Ale lepiej późno niż później. Lepiej późno niż wcale. Jeśli nie jest się liderem, to można być choćby wczesnym naśladowcą, a nawet późnym naśladowcą. Alternatywą jest być maruderem, zbierającym resztki z pańskiego stołu. Tych okruchów może nie wystarczyć. Jestem w wieku przedemerytalnym, można powiedzieć, że to już nie mój interes, niech sie martwią ci młodsi. Ale czuję się odpowiedzialny za swoje miejsce pracy i za mój uniwersytet. Nie chciałbym zostawiać młodszym wykładowcom nagromadzone zaległości i "zadłużony spadek". Dlatego ciągle jeszcze zabieram głos. Choć czasem wydaje mi się to wołaniem na puszczy...P.W:  "Czy to się zatem zacnemu gronu akademików podoba czy nie, zmiana stała się faktem. Czas skończyć z romantyzowaniem akademickiej przeszłości i zacząć przyglądać się temu, co dzieje się w bliższym i dalszym otoczeniu uczelni. I zrozumieć, że w obecnym modelu szkolnictwa wyższego, naukowa pozycja akademików zależy od tego, ilu studentów uczelnia będzie w stanie przyciągnąć. A co moim zdaniem, można zrobić już teraz (bez zmian ustawowych)?:

- realnie wspierać uruchamianie kierunków kształcących w zakresie kompetencji - wspierać, a nie przeszkadzać, jak się to często dzieje na polskich uniwersytetach (zwłaszcza tych prowincjonalnych, o czym mogę wiele powiedzieć),"

W takich zmianach przeszkadzają ci, którzy nie rozumieją aktualnej rzeczywistości i uparcie tkwią w tym co kiedyś, „bo zawsze tak było”, niczym w Konopielkowych Taplarach - nie chcą kosić kosą mimo ze lżej i efektywniej. O prognozowanym spadku liczby studentów mówiłem na razie wydziału już ponad 20 lat temu. Bo takie były widoczne trendy demograficzne. Ale wtedy nie wiedziałem o zmianach technologicznych i cywilizacyjnych, które ten trend jeszcze wyolbrzymiły. Wtedy niektórzy z lekceważeniem mówili "student będzie zawsze", w domyśle nie trzeba się o niego starać ani dostosowywać programów i formy kształcenia. I nie mam satysfakcji, że miałem rację. Bo suma summarum nie potrafiłem namówić do zmiany, czyli moja sprawczość była zerowa. Stąd obecna frustracja... P.W: "(...) przestać traktować stanowiska dydaktyczne jako akademicką karę - obniżanie rangi dydaktyki i dydaktyków to również częsta praktyka na polskich uczelniach (o tym też mógłbym wiele powiedzieć),

- zacząć pracować nad wyróżnikiem marki uczelni wyższych - chodzi o wypracowanie unikalnej wartości uczelni, która przyciągnie potencjalnych studentów; młodzi ludzie patrzą na wartości i wybierają te, z którymi się utożsamiają, warto więc zaoferować im coś, z czym będą mogli się utożsamiać (pisałem o tym wielokrotnie, a ostatnio przeczytałem podobną opinię w jednym z branżowych czasopism)

- postawić na profesjonalną promocję uczelni - umiejętna promocja pomaga pokazać rzeczywistą wartość uczelni; wpisywanie promocji w zakres obowiązków pracowniczych (czyli robienie promocji po taniości) nie przyniesie oczekiwanych skutków, a może zaszkodzić (wystarczy przejrzeć fejsbuki niektórych katedr i instytutów, żeby się przekonać, że to raczej gabinety promocyjnych osobliwości promocyjnych i departamenty nietypowych kroków marketingowych)

- wysłać zarządzających jednostkami uczelnianymi na szkolenia - to naprawdę nie jest tak, że jak się jest profesorem nauk rolniczych, to automatycznie staje się wybitnym managerem; rektorzy, dziekani, kierownicy katedr potrzebują szkoleń z tego samego powodu, z jakiego potrzebują ich inni zarządzający; naprawdę nie ma nic uwłaczającego w tym, że światli akademicy nie tylko uczą kogoś, ale również uczą się"

Można uczyć się przez działanie lecz szybciej jest na kursach, jeśli ktoś już poznał metodę i ją dopracował. Czyli uczyć się od innych. Albo jedno i drugie. Skoro sami mówimy studentom, że trzeba uczyć się przez całe życie, czemu sami nie dajemy dobrego przykładu? I się nie uczymy nowych metod, nowych wzorców, nowych sposobów? Bo to trudne i męczące jest uczyć się? Tak, trudne. Dajmy dobry przykład radzenia sobie z trudami i nowymi wyzwaniami, radzeniem sobie z błędami i ciągłym korygowaniem kursu.P.W: "- pomyśleć o zmianie modelu biznesowego uczelni - może warto zacząć myśleć o generowaniu dodatkowych dochodów, które uzupełnią malejące przychody uczelni (moim zdaniem, te dochody będą się stopniowo zmniejszać, bo obecna władza postawiła na zbrojenia, a nie na naukę; a jeśli liczba studentów zacznie maleć, zmaleją również różnego rodzaju subwencje); jest takie brzydkie słowo, jak "monetyzowanie" - więc jeśli uczelnia ma potencjał, którym się może pochwalić, to należy pomyśleć o jego monetyzowaniu?"

Takimi nowymi, dodatkowymi dochodami mogą być postulowane już od jakiegoś czasu mikropoświadczenia, mikrokursy oraz edukacja ustawiczna. Przykładem są centra nauki, pikniki naukowe i wiele innych akcji – widać, że jest sporo działań edukacyjnych i aktywności, na które czekają nasi odbiorcy. Przypomnę, zapotrzebowanie na wiedzę i edukację nie maleje. Wręcz przeciwnie, rośnie, bo zmieniać swoje umiejętności musza teraz wszyscy, nawet dorośli pracujący. Tyle, że te działania nie są wpisane w strukturę uniwersytetu. Dzieją się niejako na marginesie, jako dziwaczny dodatek ale jeszcze nie jako nowy model biznesowy. Żyjemy z podatków. Kształcenie ustawiczne, małymi porcjami i ze sporym udziałem kształcenia online to też edukacja i też wypełnianie misji uniwersytetu. Ja eksperymentuję, uczę się, ale czy uczelnia to spożytkuje? Jeśli jestem ciągle na obrzeżach jako nieszkodliwe dziwadło, to mój kapitał ludzki, moje doświadczenie i pomysły kurzą się w magazynach i są bezużyteczne. Może inne podmioty z tego skorzystają, pozauniwersyteckie? Przynajmniej się nie zmarnuje. Bo powinnością uniwersytetów i ludzi uniwersytetu jest odkrywanie i eksperymentowanie. P.W: "Moje doświadczenie podpowiada mi, że można zrobić wiele rzeczy nie oglądając się na rozwiązania ustawowe. To jednak wymaga pomysłów, umiejętności komunikacyjnych, szacunku do pracowników, wsparcia pracowników, umiejętności delegowania zadań i odrobiny zwyczajnego ogarnięcia. I paru innych umiejętności ... Znając realia akademickie, jestem raczej pesymistą. Choć mój głęboko ukryty optymista trzyma kciuki, żeby się jednak udało."

Chciałbym być optymista, bo to ja płynę tą przeciekającą łodzią. Rozglądam się za szczęśliwym zakończeniem. Pragnę go, może staje się ono bardziej siłą wyobrażeń niż realności? Mój sposób patrzenia jest na pewno subiektywny i w sporym procencie życzeniowy. Niemniej ciągle wierzę. Dlatego zabieram głos, mimo że to ryzykowne (dla mnie osobiście). Wszak lepiej cicho siedzieć, "tisze jdziesz dalsze budziesz" - jeśli jedziesz autobusem i jesteś cicho, to dalej zajedziesz. Krzyczącego sygnalistę szybciej wyrzuca, by mieć święty spokój. Nawet jeśli łódź mocno przecieka. Wyrzucany za burtę kozioł ofiarny podbudowuje dobre samopoczucie pozostających na dziurawej łodzi (coś zrobili i oddalili złe scenariusze od siebie). Za jego pomocą odczyniane uroki. Mimo że takie działanie nie ratuje w żaden sposób przeciekającej łajby. Ale może daje chwilowe dobre samopoczucie?

Póki wierzę w zmianę, póty piszę i zabieram głos, także publicznie. Będę miał przynajmniej czyste sumienie, ze widzą nie milczałem.

za: https://profesorskiegadanie.blogspot.com/2024/11/szkolnictwo-wyzsze-na-rozdrozu.html 

(dostęp z dnia: 29 listopada 2024 r.)