Opowiadanie jest jednym z laureatów pierwszego etapu 
VII edycji Ogólnopolskiego Konkursu Literackiego im Bolesława Prusa 
na opowiadanie młodzieży (2023/24).
organizator konkursu: Fundacja Kultury WOBEC
patronaty medialne:
https://miesiecznik-wobec.pl/ 
http://miesiecznik.e-kreatywni.eu/ 

==>ZOBACZ INNE opowiadania laureatów 1 etapu konkursu,
(wszystkie opowiadania opublikowane są również w Miesięczniku WOBEC

 

Szkolna (nie) znajomość / Paweł Kamiński

Szkolna (nie) znajomość / Paweł Kamiński

Pod drzwiami szkolnej sali stoi chłopak w czapce z daszkiem. Nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że na czapkę nakłada jeszcze kaptur i dopiero na to markowe słuchawki. Na pierwszy rzut oka niczym się nie wyróżnia. Z jakiegoś jednak powodu jego obraz majaczy mi w głowie i gdy wchodzę do szkoły instynktownie wodzę wzrokiem po korytarzach szukając znajomej postaci. Ubiera się na czarno i widocznie izoluje od świata. Nie zauważyłem dotąd, żeby z kimś rozmawiał. Nie czerpie też radości życia jak większość ze smartfona lub smartwatcha. Czego on słucha?

Po kilkudniowych obserwacjach stwierdzam, że w tworzeniu maski niedostępnego jest prawie perfekcyjny. Nienaganny poker face, wyprostowana sylwetka i zawsze nieco dalej niż grupki kumpli z klasy.

Może to „nowy”, chodzi mi po głowie. Może wskazane byłoby „zagadać”, żeby się nieco ośmielił. Nie przypominam sobie, żebym widział go w zeszłym roku.

Czasami w natłoku różnych spraw zapominam o jego istnieniu. Potem znów idę szkolnym korytarzem i widzę tę (nie ) znajomą postać. Nie umiem żyć w ciągłej niepewności, gdy ktoś lub coś mnie ciekawi.

I oto nadarza się idealna sytuacja. Mamy zajęcia w klasie obok. Wszyscy się tłoczą niemiłosiernie a chłopak ze słuchawkami widocznie cierpi na brak przestrzeni życiowej. Odsuwa się maksymalnie w pobliże stojącej w rogu paproci i napiera na nią całym sobą, gdy grupa chłopaków proporcjonalnie do jego ruchu przesuwa się w tę samą stronę.

Nie wiem czemu, chcę coś zrobić. Nie zastanawiam się kompletnie. Po prostu podchodzę i jestem już naprzeciw niego. W zasadzie unika spojrzenia. Nie zdejmuje też słuchawek. Nie reaguje na propozycję przejścia do małego korytarza obok, skąd wszystko widać i słychać, więc nie ma problemu, że zostanie w nim na zawsze, gdy zacznie się lekcja. Moi koledzy przez chwilę wysyłają sygnały, żebym dał spokój a ja próbuję dalej. W końcu wkurzony odchodzę.

Przez kolejne tygodnie żyję tylko własnym życiem. Mam wystarczająco dużo swoich problemów. Rodziców cały czas nie ma w domu. W zasadzie są takie dni, gdy tylko do siebie piszemy wiadomości. Bardziej oni do mnie w kontekście próśb, gróźb, poleceń lub lekko trącających szantażem tekstów typu: „jak nie poprawisz matmy to….” Strasznie to nudne i płytkie. Naprawdę. Mam wrażenie, że mój ojciec urodził się jeszcze przed dziadkiem. Ten przynajmniej próbuje zrozumieć. Zresztą… dziadek zawsze słucha, pamięta co mówiłem tydzień temu a ojciec nijak nie może sobie przypomnieć prostych komunikatów z poprzedniego dnia. Z mamą też nie lepiej. Nie pamiętam, kiedy ostatnio była zadowolona. Razem na okrągło wałkują temat pieniędzy i cały czas pracując non stop, mają ich wciąż za mało. Próbuję złapać kontakt z kumplami z klasy, ale ostatnio też mi nie idzie. Bawią się wrzucaniem do neta różnych nagrań z idiotycznych akcji. Chcą zaistnieć za wszelką cenę.

Sprawa (nie) znajomego ze szkoły czasem jednak powraca w mojej głowie. Serio – próbuję zrozumieć jego zachowanie. Nie jest może w stu procentach typowe, ale pewno da się jakoś logicznie wytłumaczyć. Oceniam, że to taki typowy samiec sigma. Niby wie, czego chce, pokazuje światu tylko tyle ile chce pokazać a jednak musi być w tym coś głęboko zaszyfrowane.

Dziś mam wyjątkowo ciężki dzień. Najpierw przestawiłem budzik w telefonie. Nie wiem jak. Zupełnie poza kontrolą świadomości. Potem spóźniłem się i odjechał mi autobus do szkoły więc prawie zamarzłem na przystanku zanim przyjechał kolejny. Wreszcie zaliczyłem „wtopę” na matmie, bo zapomniałem o zapowiadanej tydzień temu kartkówce. No i wszystko mnie na tym cholernym świecie zawiodło. Od możliwości technicznych, które zwykle w takich chwilach są nieocenione po życzliwość szanownych kolegów z klasy. Gdy tylko sięgałem po telefon matematyca zbliżała się na niebezpieczną odległość i urządzała te swoje ulubione „polowania”. Nie mogłem ryzykować. Raz już ściągnęła ojca do szkoły. Wystarczy. Słuchałem potem kazań z pół roku.

Kiedy dzień szkolny zbliżał się już do upragnionego końca okazało się, że w szatni ktoś podmienił mi kurtkę. Musiałem poczekać aż ten ktoś zorientuje się i wróci. W dodatku denerwowali mnie ludzie, którzy wchodzili w pośpiechu, zabierali swoje rzeczy i z ogromnym hałasem wychodzili ze szkoły. Nikt się nie interesował tym, że stoję przy drzwiach. Nawet szatniarka w końcu przestała mnie przepraszać i gdzieś sobie poszła. Moja sytuacja wydawała się tragiczna. Usiłowałem wszelkimi możliwymi sposobami znaleźć najlepsze rozwiązanie. Wiem – pójdę do kolegi, który mieszka niedaleko i poczekam do 18 aż rodzice skończą pracę, może ktoś mnie łaskawie zabierze do domu. Plan był zacny, ale szybko zrezygnowałem z niego. Była dopiero 15, więc musiałbym wisieć kumplowi na karku przez ponad trzy godziny. Wiedziałem, że wybiera się na siłkę i nie będzie szczęśliwy, gdy mu lekko zmienię grafik. Potem równie szybko obalałem kolejne koncepcje, które początkowo wydawały mi się genialne: drogę z buta przez sześć kilometrów, czekanie w szkole aż do jej zamknięcia, zawezwanie któregoś z rodziców do ratowania mnie w tej beznadziei.

Marzyłem tak czy owak, żeby ten dzień już się skończył. Wtedy nieoczekiwanie zauważyłem, że schodami do szatni idzie matematyca. Jaka żenada. Wiedziałem, co będzie dalej. Nie mogłem podjąć żadnych prób ucieczki. No i akcja potoczyła się jak w scenariuszu …. Co tutaj robisz?…. Naprawdę?…. Niesamowite?…. Trzeba ten problem rozwiązać…. Dzwoniłeś do rodziców? Ta kobieta była tak przewidywalna jak to, że po poniedziałku jest wtorek. Masakra. Tłumaczyłem się najlepiej jak umiałem i błyskawicznie wykonałem w jej obecności telefon do mamy. Jakimś cudem okazało się, że skończyła dziś wcześniej i już wraca do domu, zaraz podjedzie pod szkołę. Pozbyłem się uporczywej nauczycielki, która rzecz jasna z całą starannością obiecała wyjaśnienie problemu. Już wiedziałem, że następnego dnia będę szkolną gwiazdą radiowęzła. Na lekcji poleci pilny komunikat a maja kurtka zostanie opisana ze wszystkimi detalami. No i oczywiście apel. Komukolwiek przydarzyła się ta niefortunna zamiana kurtek…. itd. Miałem tylko nadzieję, że ją odzyskam, ale nie odrzucałem też myśli, że ktoś jutro może po prostu nie przyjść do szkoły. Kurtka będzie wisieć w garderobianej szafie cudzego przedpokoju kolejne dwa tygodnie a tymczasem sprawa przycichnie.

Mama była zmęczona. Prawie nie rozmawialiśmy. Odgrzała obiad i w sprawie kurtki doszła do wniosku, że jutro pójdę do szkoły w starej a bilety będę w tym tygodniu każdorazowo kupował. Nie miałem siły już na jakiekolwiek dyskusje.

Niespodziewanie dla siebie odpłynąłem leżąc na tapczanie. Nie wiadomo, kiedy zrobiło się całkiem ciemno. W zasadzie wybudził mnie natarczywy dzwonek. Nikt nie otwierał drzwi. W domu było kompletnie cicho. Rodzice pewno gdzieś pojechali. W moim pokoju też było ciemno. Na dobrą sprawę mogłem nawet nie schodzić i udawać, że nikogo nie ma. Przy piątym dzwonku ruszyłem jednak do drzwi i nawet nie patrząc w wizjer otworzyłem. Na schodach stała moja matematyca we własnej osobie. Popatrzyłem na nią z niedowierzaniem, bo w ręku trzymała moją kurtkę. Wyjaśniła krótko, że winnym pomyłki jest jej uczeń. Zna go dobrze, bo jest jego sąsiadką a rodzice chłopaka od razu zorientowali się , że wrócił do domu w nie swojej kurtce. Mama chłopaka zadzwoniła do mojej nauczycielki i tak oto nastąpił szczęśliwy finał dzisiejszych przygód.

Koniec ? To nie będę jednak bohaterem dnia kolejnego? Nic się już nie wydarzy?

Mam czego chciałem – rutyna. Dzień podobny do dnia. Zapomniałem już o niefortunnej przygodzie.

W szkolnym korytarzu jakiś czas nie pojawiał się mój (nie) znajomy. Wszyscy teraz mocno chorowali. Moja klasa w połowie poległa, więc fakt ten złożyłem na konto grypy lub innej klęski nękającej ludzkość w listopadzie.

Wreszcie listopad się skończył. W szkolnym korytarzu stanęła wesoła choinka i wszyscy cieszyli się, że niedługo będzie można trochę odetchnąć od szkoły. Lubię grudzień. Jest bardziej uroczysty i nawet jak nic się w mojej życiowej sytuacji nie zmienia nabieram energii. Kocham światło.

Nieoczekiwanie dla mnie samego zobaczyłem dziś chłopaka ze słuchawkami. Nie stał jak zwykle zamyślony. Kręcił się niespokojnie w kółko i wszyscy musieli go omijać. Kompletnie odklejony – stwierdziłem. Rzuciła mi się w oczy też jego kurtka. Nie zostawił jej w szatni jak wszyscy. Wyglądał jak jakiś opancerzony żuk. Poruszał się trochę jak automat i stale zakręcał w jednym, jakby wytyczonym miejscu.

Przyjrzałem się dokładnie. Jego kurtka była bardzo podobna do mojej . Te same naszywki na rękawach, identyczny ściągacz… Tak w mojej głowie urodziła się teoria, że to on zabrał wtedy moją kurtkę. Stanąłem na linii jego okrężnego toru chodu celowo. Byłem megaciekawy, czy wpadnie na mnie. Może to głupie, ale traktowałem sprawę poważnie. Zbliża się równomiernym krokiem i…. ku mojemu największemu zdziwieniu wcale na mnie nie wpada. Po prostu zwiększa elipsę, po której się porusza.

Zagaduję więc do chłopaka wprost. Znów zero reakcji. W końcu staję się natarczywy i wchodzę mu w drogę. Atakuję go uwagami typu: zostaw trochę miejsca innym, przejrzyj na oczy, daj posłuchać …. Niestety scenę zauważa moja nauczycielka matmy. Natychmiast rusza w moim kierunku. Odsuwa mnie już swoim wzrokiem od chłopaka a ten wchodzi do otwartej przez nią klasy.

Czego chcesz od Marcina? Nie możesz poczekać spokojnie na swoje zajęcia? Jest bardzo oszczędna w komunikatach na temat mojego (nie) znajomego. Pada tylko jego imię i tyle.

Czekam na niego po szkole. Śledzę go. Jest bardzo zachowawczy. Przypomina mi nawigację. Skręć w prawo, w lewo, prosto…. za 50 metrów obiekt jest po lewej stronie. Trafiam na jego przystanek i wsiadam do autobusu. Nie mam biletu i nie wiem nawet dokąd on jedzie. Myślę, że to nic nie szkodzi, bo on i tak nie patrzy na ludzi.. Zapytany o wolne miejsce przez jakąś kobietę nie odpowiada tylko przytakuje twierdząco. W końcu wysiada a ja za nim.

Dopędzam go na chodniku. Wkraczamy na teren domków jednorodzinnych i w zasadzie nie widać pieszych. Wreszcie okazja, żeby rozszyfrować gościa. Powoli ściąga słuchawki, bo wie, że już nie dam mu spokoju. Stoi na wprost a jego wzrok jest daleki tak jakby prześwietlał horyzont. Daj mi spokój zaczyna pierwszy. Śmieję się głośno, nienaturalnie ku swojemu zaskoczeniu. Masz głos. Ekstra, bo myślałem, że wcale nie gadasz... Drwię z niego prowokacyjnie: To ty zabrałeś moją kurtkę z szatni -rzucam wprost. To przez ciebie czekałem jak debil aż mnie spotkała matematyca. Moje oskarżenia są konkretne chociaż wcale nie mam pewności, że słuszne. To ja – nagle pada odpowiedź i czuję się idiotycznie. Już mnie nakręciła sytuacja. Już kombinowałem co jeszcze mu powiedzieć a tu taki zonk.

Schodzi ze mnie całe powietrze.

Zdobyłem się na odwagę i wyciągnąłem rękę. Jestem Maciek. Kurtkę przywiozła mi nauczycielka więc luz. Nie podał ręki. Powiedział tylko – jestem Marcin i jak automat odwrócił się i odszedł w kierunku wjazdu do niewielkiego domu. Zostałem jak kretyn sam.

Postanowiłem przejść się na piechotę, bo minęliśmy zaledwie dwa przystanki i dalej spod szkoły wrócić autobusem do domu. Wtedy mignęła mi w jasnym fordzie postać mojej nauczycielki. Paraliż. Mam nadzieję, że mnie nie zauważyła.

Byłem ciekawy tej dziwnej znajomości kolejnego dnia. Obiegłem wszystkie korytarze w szkole. Nigdzie śladu Marcina. To samo po szkole. Poszedłem nawet sprawdzić przystanek, z którego dzień wcześniej wsiadaliśmy do autobusu. Niby wiem, gdzie mieszka, ale przecież nie znamy się, nie mogę mu zrobić wjazdu na chatę…

Mijają kolejne dni. Wreszcie jest. Kuca w rogu korytarza przy tej samej paproci, którą kilka tygodni temu poważnie uszkodził. Przypomina mi jakiś przedmiot a nie realną postać. Patrzy w dół, zakłada ręce za kolana i tkwi w tym samym miejscu już jakieś dziesięć minut.

Podchodzę. Niezręcznie schylam się, żeby zasygnalizować swoją obecność. Nie odpowiada na mój gest więc oddalam się na bok. Traci równowagę i bezradnie opada na podłogę korytarza. Wszyscy zaczynają się śmiać. Z głowy zsuwają się słuchawki i spadają wprost na podłogę. Jest teraz całkiem inny. Jest jak wszyscy. Nareszcie. Przypadek pozbawił go tego nieodłącznego rekwizytu, przy pomocy którego już zdążył zbudować swój wizerunek. Spod czapki przechylonej nienaturalnie wystają jasne włosy. Jest blady albo tylko mi się wydaje. Kompletnie nie wie co zrobić a w tym czasie już jest gwiazdą neta. Moi koledzy nie szczędzą uwag i kręcą bekę, ile wlezie. Powoli zaczyna się robić ciekawie wokół nas. Patrzę na wszystko z bezpiecznego miejsca. Sam się śmieję, bo obiektywnie to megaśmieszna scena. Marcin wygląda śmiesznie. Jest jakimś dziwakiem. Nikt go chyba w tej szkole nie traktuje serio.

Nadchodzi nauczycielka matmy. Marcin wstaje sam. Zabiera swoje słuchawki. Nie nakłada ich jednak. Idzie do klasy. Myślę, że dla niego takie obnażenie to jak rozbieranie się u lekarza.

Nazajutrz robi się lekko niebezpiecznie. Nakręcony filmik przez moich kolegów przestudiował już sam dyrektor i zarządził ukaranie winnych. Trzeba ich tylko znaleźć. Przeanalizowano wszystkie możliwe warianty zdarzeń i z całą oczywistością wniosek z tych analiz był jeden – to moja klasa zrobiła ten filmik. Wychowawca natychmiast wszczął śledztwo. Nie był on szczególnie uciążliwym człowiekiem, więc myślałem, że sprawa po prostu rozejdzie się po kościach.

Niestety nie tym razem. Zwołano zebranie rodziców i wałkowano problem nieszczęsnego filmiku. Niezgodne z prawem, narusza godność, poniża… Nieważne, że już go usunięto. Obejrzała go chyba cała szkoła. Moi rodzice przynieśli z tego zebrania tyle haseł, że miałem wrażenie jakby wrócili z jakiegoś szkolenia.

Nie rozumiałem w ogóle o co cały ten hałas. Ktoś zobaczył kawałek gołej głowy Marcina? Jakby istniał jakiś przepis, że on zawsze musi mieć czapkę. Wywalił się na podłogę i odpadły mu z tej głowy słuchawki …. On był przecież tylko śmieszny. Bez tych swoich gadżetów codziennych nie tworzył takiej barykady. Kumple drwili, że przypomina konia bez uprzęży. Niby zrywa się a nie wie, dokąd iść i co robić. Czasem miałem wrażenie, że jest uzależniony od komunikatów, które pewno podaje mu do mózgu jakiś ciepły głos w słuchawce i on dzięki temu wie, co robić. Jak sobie poradzi bez słuchawek? Bez magicznych instrukcji – jak żyć?

Przez chwilę byłem nawet sam na siebie zły, że chciałem z nim zagadać i w ogóle.

Tymczasem w szkole zarządzono konfrontację. Wezwano rodziców Marcina i wytypowano najbardziej podejrzanych chłopaków z mojej klasy. Paradoksalnie także byłem wśród nich. Na szczęście tylko w charakterze świadka zdarzeń. Nie przejmowałem się tym kompletnie. Skoro śmiali się wszyscy to musiało to być śmieszne. Nikomu krew się nie polała. Wszyscy żywi. Zwykła szopka. Ku mojemu zaskoczeniu samego Marcina miało nie być podczas konfrontacji. A szkoda, byłbym zainteresowany jego wersją zdarzeń.

 Gdy wszedłem do gabinetu dyra miałem już w głowie ustaloną wersję zdarzeń. Nie powiem musiałem chwilę nad tym popracować ze swoimi kumplami z klasy – Piotrkiem i Fabianem. To oni zmontowali ten filmik i wrzucili do neta. Lubiłem ich. Zwykle byli po mojej stronie . Traktowałem tę sprawę w kategoriach koleżeńskiego rewanżu i tyle. Nie chciałem , żeby mieli kłopoty . Kompletnie odpuściłem temat Marcina. Nie wiem czemu założyłem wtedy, że jakoś sobie z tym poradzi. Założyłem nawet, że jego rodzice jakoś mu to wytłumaczą i będzie bezproblemowo.

Fabian i Piotrek potrzebowali mnie. To było teraz ważne. Razem ustaliliśmy, że Marcin się potknął i przewrócił. Potem spadły mu z głowy słuchawki a na propozycję pomocy reagował agresją. Żeby było bardziej wiarygodnie Fabian miał pokazać rozdarty rękaw bluzy, którą rzeczywiście miał wtedy na sobie. W sumie ograniczała nas tylko wyobraźnia, bo akurat w czasie gdy miał miejsce ten wypadek nie działała kamera monitoringu w głównym korytarzu szkoły . Przypuszczam, że dyrkowi też zależało na tym, żeby rodzice mieli jak najmniej pretensji. Summa summarum wspólnie orzekliśmy, że filmik przez zupełne przeoczenie trafił na grupę a stamtąd wyciekł do szerszej widowni. Pierwotnie miał być wysłany do mnie, ponieważ ja podejmowałem działania, aby zapoznać się z Marcinem. Zgodziłem się na ten scenariusz chociaż znacznie mijał się z prawdą. Dowody na to, że chciałem w jakikolwiek sposób poznać Marcina jednak istniały, zatem wszystko wydawało mi się zarówno logiczne jak i wiarygodne.

I oto siedziałem twarzą w twarz z rodzicami Marcina, wychowawcą i dyrektorem szkoły. Wcześniej przepytywano Fabiana i Piotrka. Niestety nie byłem przy tym obecny, bo występowałem jedynie w charakterze świadka. Bez mrugnięcia wyrecytowałem jednak ustalony już wariant zdarzeń i nawet nie zająknąłem się na temat złośliwości chłopaków. Oni mieli być wręcz ofiarami Marcina. Dorzuciłem, że nawet chciałem mu pomóc a on mnie z premedytacją odepchnął. Kątem oka obserwowałem reakcję rodziców Marcina. Wydawali się zupełnie zdruzgotani tą relacją. Zresztą w ogóle sprawiali wrażenie ludzi bardzo słabo pewnych siebie. To tylko dodało mi odwagi.

Ten świat jest dla ludzi, którzy odnoszą sukcesy i idą do przodu. Słabi muszą się z tym po prostu pogodzić. Delektowałem się swoją pewnością siebie. Narcystycznie zachwycałem własną osobowością i oczywiście liczyłem na zachwyt i dozgonną wdzięczność klasowych kolegów.

Kiedy dwa dni po konfrontacji szkołę obiegły plotki, że Marcin uciekł z domu poczułem jakiś dyskomfort. Wtedy jednak liczyłem na to, że rodzice za bardzo go cisną i po prostu sobie z tym nie radzi. Ucieczka to słaby pomysł, ale nie znałem go, może tylko to przyszło mu do głowy.

Ostatecznie został znaleziony w lasku, w pobliżu osiedla, na którym mieszkał. Był przemoczony i przemarznięty. Dobę trwały same poszukiwania. Ukrył się w niewielkim parowie i dlatego z początku nikt go nie zauważył. Oczywiście momentalnie zrobiło się na jego temat głośno. Szczerze mówiąc gardzę takimi chwytami na popularność, zatem udawałem cały czas, że nic mnie ta sprawa nie obchodzi.

Ku mojemu zaskoczeniu od dnia słynnej konfrontacji Fabian i Piotrek unikali ze mną kontaktów sam na sam. Niby w klasie było jak dawniej, ale czułem, że nie jest już tak samo. Kiedy próbowałem na ten temat pogadać zbywali mnie lub obracali wszystko w żart. Twierdzili, że jestem niedzisiejszy i radzili, żebym lepiej skupił się na matmie, bo będę zimował w trzeciej klasie.

Po odnalezieniu Marcina rodzice wybrali jego dokumenty i zupełnie nie wiedziałem co z nim dalej będzie.

Dotąd nikomu nie opowiadałem tej historii. Czuję jednak, że to nie Marcin był śmiesznym człowiekiem. On po prostu był bardzo wrażliwy i nie radził sobie ze światem. Ja ubrałem maskę dobrego kumpla Fabiana i Piotrka. Moje kłamstwo bardzo skrzywdziło Marcina. Czuję to. Nie wiem, co z nim się stało. Każdy ma prawo do prywatności, zresztą RODO.

Po głowie kołacze mi jednak myśl naszej noblistki: „Tyle wiemy o sobie, ile nas sprawdzono”.

Dla świata nadal jestem taki sam: pewny siebie Maciek. Gdy wstaję rano ubieram tę maskę i idę w życie. Z dnia na dzień czuję jednak jak bardzo mnie ona uwiera, jak bardzo mam siebie w pogardzie.

Musiałem to napisać, bo nikomu nie mógłbym opowiedzieć. Teraz będzie to historia dla wszystkich. Może także dla Marcina, aby mu powiedzieć jak bardzo się wstydzę.

Może kiedyś ta historia ( nie ) znajomości ludzkich zachowań doprowadzi do bardziej konstruktywnych odkryć niż te moje nędzne usiłowania.


Autor: Paweł Kamiński, lat 20

Od redakcji: 
Dla publikowanych w naszym miesięczniku utworów literackich stosujemy bardziej rygorystyczną licencję Creative Commons: BEZ UTWORÓW ZALEŻNYCH.
Wynika to z konieczności zablokowania możliwości wykorzystania publikowanego utworu w formie plagiatu (co niestety bardzo często się zdarza, szczególnie w internetowych grupach literackich).


Ilustracja do opowiadania został wygenerowane przez AI za pomocą:  https://designer.microsoft.com/image-creator