– Pamiętasz te czasy, kiedy ludzie nie potrzebowali Map Google ani GPS-a, żeby znaleźć drogę do domu?
Tata odezwał się do mnie po raz pierwszy od blisko godziny. Nie przeszkadzało mi to. Chciał być pewny, że nie zapomnieliśmy niczego zabrać, a ja z radością oglądałem jego zaangażowanie.
– No pewnie, oglądałem Piratów z Karaibów! – odparłem, na co Tata zaśmiał się serdecznie i rozczochrał mi włosy.
Nareszcie, po tak długich przygotowaniach wsiedliśmy na pokład jachtu, wielkiej dumy Taty, a jeszcze wcześniej Dziadka. Skierowałem się od razu do żagli i podniosłem je tak, jak mnie nauczyli. w międzyczasie moich uszu dobiegło ciche buczenie silnika.
Jeszcze rok temu zapytałbym, co dalej. Ależ byłem z siebie dumny, że już to wszystko potrafię! Chwyciłem szybko za jeden z pagajów i pomogłem odpychać nas od brzegu. Gdy oddaliliśmy się dostatecznie daleko, Tata – dlaczego nie ja? – przeszedł do zapinania kontrafału. Wychyliłem się lekko i patrzyłem, jak płetwa sterowa się podnosi.
– Uważaj – usłyszałem za plecami i natychmiast wycofałem głowę. Nie chciałem dzisiaj żadnej reprymendy. Tata obiecał mi, że po raz pierwszy będę mógł całkiem sam posterować jachtem. To miał być mój dzień i nic nie mogło mi go zepsuć!
Nawet ukryty za barierką widziałem bąbelki, które zaczęły wydostawać się spod łodzi w rytm pracy silnika. Po chwili pierwsze powiewy wiatru uderzyły w żagle, zauważalnie odsuwając nas od brzegu.
– Dokąd płyniemy?
– To niewielkie jezioro, na razie popłyniemy, gdzie nas wiatr poniesie, a później się zobaczy.
Westchnąłem z zawodem. Miałem nadzieję usłyszeć kolejną z licznych opowieści o magicznych klejnotach, które musimy znaleźć i morskich bestiach, przed którymi musimy uciec. Od małego wiedziałem, że to tylko bajki, ale nie przeszkadzało mi to. Tata opowiadał z taką pasją, że w mojej głowie zawsze była to najszczersza w świecie prawda.
Moje nadzieje na historię umarły ostatecznie, gdy Tata zostawił mnie na górze samego i zszedł pod pokład. Wrócił po krótkiej chwili, a w dłoni miał małe, drewniane pudełko.
– Pamiętasz, skąd Dziadek wziął ten jacht? – zapytał, siadając przy barierce. Mocny wiatr zabawnie kudłacił mu włosy.
– Oczywiście! Prawie czterdzieści lat temu Dziadek pomógł jednookiemu piratowi odzyskać ukochaną, którą porwał morski potwór. Pirat był tak wdzięczny, że dał mu tę łódź.
Ściągnął go zza granicy za bezcen w schyłkowym okresie PRL-u, kiedy przemyt przechodził swoje złote lata, tak mówiła mi Mama. i choć zdawało się to mieć więcej sensu, wolałem wersję z piratem.
Tata puścił do mnie oko, myśląc dokładnie o tym samym. Że dzielimy się tajemną wiedzą, której nikt spoza naszej rodziny nigdy nie posiądzie.
– Bardzo dobrze. – Uśmiechnął się i sięgnął do kieszeni po pudełko. – Chociaż Dziadek tego nie wiedział, łódka nie była jedynym wyrazem wdzięczności pirata. Znajdowało się na niej wiele drogocennych rzeczy.
Uchylił wieko pudełka, a ja otworzyłem szeroko oczy. w środku błyszczał przepiękny, stary kompas na złotym łańcuszku. Szybka była w kilku miejscach porysowana, a z obudowy powoli odchodziła farba, zdradzając, że przedmiot nie został wykonany z prawdziwego złota, lecz te szczegóły dodawały mu jedynie dodatkowego uroku. Spojrzałem na Tatę pytająco, a gdy skinął głową, ostrożnie wziąłem kompas do ręki.
Obejrzałem go z każdej strony, aż musiałem wstrzymać oddech z zachwytu. Był cięższy, niż się wydawał. Trzymając go w ręce, czułem, że jego wiek nie może być jedną z bajeczek Taty, kompas musiał być przynajmniej dwa razy starszy ode mnie. No i, choć zbadałem dokładnie każdą ściankę, nigdzie nie znalazłem napisu made in China. To dopiero coś!
– On nie działa – zauważyłem, obracając go ponownie przodem do siebie. Specjalnie rano sprawdziłem, od której strony mech porasta drzewa nad brzegiem, żeby umieć wskazać północ. Wskazówka pokazywała właśnie ten kierunek, twierdząc jednak, że to zachód.
– Rozmagnetyzował się lata temu, to bez znaczenia. – Machnął ręką, po czym nachylił się do mnie. – Ważne, skąd go mamy. Chciałbyś wiedzieć?
– Wiadomo!
Tata przyłożył na sekundę palec do ust i zbliżył się jeszcze bardziej. Poczułem płynące przez plecy podekscytowanie, z trudem udawało mi się nie krzyczeć.
– Wiesz, że całe swoje życie jestem nawigatorem na statku. Pracuję głównie z komputerami i wieloma innymi skomplikowanymi maszynami, których nie umiałbym ci opisać, choćbym nie wiem jak bardzo chciał.
– Mhm.
– Dziadek też był nawigatorem, ale w czasach, w których ta praca wyglądała o wiele inaczej. Pracował z mapami... Mówił ci kiedyś, że potrafi odczytać swoją pozycję z gwiazd?
– Nie, serio? – szepnąłem konspiracyjnie.
– Serio. Mnie też tego nauczył. Nie żeby za jego czasów było to jeszcze potrzebne, ale wciąż gdzieś nie gdzieś tego uczono. – Spojrzał w dal rozmarzonym wzrokiem. Dopiero po chwili obrócił głowę do mnie, przypomniawszy sobie, że nadal czekam na ciąg dalszy. – Teraz bez żartów, Sebastianie. Bez historyjek o piratach.
– Zero piratów – przytaknąłem ochoczo.
– Kiedyś statek, na którym pracował Dziadek, znalazł się w środku poważnej burzy. Wiatr był silny, znosiło ich w stronę płycizny, gdzie mogli utknąć. a nie były to czasy, kiedy można było ot tak zadzwonić i poprosić o przysłanie pomocy. Dzięki Dziadkowi udało im się nie tylko uniknąć najgorszego, ale także skończyć rejs w wyznaczonym terminie.
Otworzyłem szeroko usta i wpatrywałem się w oczy Taty jak zaczarowany. Nigdy przedtem nie słyszałem tej historii i w tym momencie całym sobą pragnąłem, aby okazała się prawdziwa.
– Naprawdę tak było – potwierdził Tata, jakby czytając w moich myślach. – Dotarli do portu cali i zdrowi, a kapitan nie potrafił przestać wszem wobec zachwycać się umiejętnościami Dziadka. Niedługo po tym wieści o cudownym nawigatorze dotarły do samego prezydenta, który osobiście wręczył Dziadkowi to.
Wskazał palcem trzymany przeze mnie kompas. Wbiłem wzrok z potłuczoną szybkę, jakby zaraz miał pojawić się na niej obraz młodego Dziadka zachowującego odwagę na morzu i przyjmującego pochwały od prezydenta. Obrócona na rzekomy zachód wskazówka nagle przestała mi przeszkadzać, przycisnąłem przedmiot mocno do serca.
Wyściskawszy go z całych sił, byłem gotów schować go z powrotem do pudełka, lecz Tata je ode mnie odsunął.
– To dla ciebie – powiedział, a ja znowu musiałem na chwilę wstrzymać oddech.
– Żartujesz!
– Byłem od ciebie niewiele starszy, kiedy Dziadek mi go dał. Teraz nadeszła pora, aby przeszedł w ręce następnego pokolenia.
Przełożyłem łańcuszek przez głowę, a potem bardzo mocno przytuliłem Tatę. Tylko tak potrafiłem mu podziękować, kiedy żadne słowa nie chciały przejść mi przez gardło.
– Podoba ci się? – wyszeptał Tata do czubka mojej głowy.
– Jest wspaniały! – krzyknąłem mu prosto do ucha. – a nauczysz mnie czytać z gwiazd?
Delikatnie odsunął mnie od siebie i zaśmiał się wesoło.
– Jeśli nie zniesie nas na brzeg, zanim zrobi się ciemno... Jak sobie życzysz.
– Nie zniesie, obiecuję! Umiem sterować! Utrzymam nas z dala od brzegu!
Okazało się, że wcale nie umiałem tego tak dobrze, jak mi się wydawało. Jacht wiele razy zaczynał kierować się nie w tę stronę, w którą chciałem. Ale Tata mi pomagał. Spędziliśmy cały dzień na śpiewaniu szant, słuchaniu kochanego przez Dziadka brytyjskiego rocka oraz, oczywiście, snuciu opowieści żeglarskich. Zasada zero piratów naturalnie przestała obowiązywać.
Wkrótce okazało się, że przeceniłem nie tylko swoje umiejętności, ale także wytrzymałość. Słońce świeciło jasnym światłem i ani myślało zachodzić, kiedy powieki zaczęły mi opadać. Dopiero gdy Tata obiecał, że obudzi mnie w nocy, pozwoliłem zaprowadzić się pod pokład i ułożyć do spania.
Zerwałem się w środku nocy, owszem, lecz to nie Tata mnie obudził. Zrobił to dzwoneczek zawieszony przy drzwiach, który miał zwracać na siebie uwagę, gdyby jacht za bardzo się przechylał. Dopiero usiadłszy i przetarłszy oczy, poczułem, jak mocno nami rzuca. Aż zakręciło mi się w głowie. Wytężyłem słuch i usłyszałem krople uderzające masowo o pokład oraz wiatr szumiący w każdej szczelinie między deskami. Po chwili dołączyły przytłumione okrzyki Taty.
– Sebastian! – zdawał się wołać, choć słyszałem raptem co drugą sylabę.
Natychmiast stanąłem na proste nogi i wbiegłem na pokład.
Kolana ugięły się pode mną, gdy ujrzałem nienaturalnie naciągnięty żagiel, grożący złamaniem masztu. Wichura bynajmniej nie pomogła mi utrzymać równowagi i wpadłem dłońmi do stojącej wody, której wysokość starczyłaby z pewnością do zakrycia podeszwy niewysokiego buta.
– Sebastianie, załóż kamizelkę i pomóż mi – Tata przekrzykiwał wiatr.
Nie zauważył nawet, że się przewróciłem, za bardzo zajęło go zapinanie kamizelki ratunkowej. Zostawił drugą na podłodze przede mną, a sam rzucił się do masztu.
– Włącz silnik, Sebastianie – powiedział, mocując się ze sznurami.
Natychmiast zacząłem powtarzać sobie w głowie, co powinno się robić podczas burzy na wodzie. Schowaj żagiel. Płyń pod wiatr. Przygotuj się do szybkiego cumowania.
Nie, to bez sensu. Co z tego, że to pamiętałem, skoro nie byłem w stanie nic zrobić? Nie mogłem wstać, ledwie zmuszałem się do oddychania. Udało mi się wciągnąć na plecy kamizelkę i uznałem to za szczyt moich mocy.
– Sebastianie? Silnik!
Nie mogłem. Bałem się, że jeśli tylko się podniosę, wiatr wyrzuci mnie za burtę. Przy podłodze było dobrze... Tata sobie poradzi, przecież robił to już nie raz...
Żagiel zaczął ulegać, w końcu złożył się całkiem. Tata zabezpieczył wszystkie luźne liny, a potem podszedł do steru, aby włączyć silnik. Gdy jacht rozpoczął swoją walkę z wiatrem, mężczyzna wrócił do mnie i uklęknął tuż obok.
– Nieźle się rozpadało, co? – Krzywił się, gdy krople wpadały mu do oczu. – Tyle właśnie są warte telewizyjne prognozy pogody.
Chciałem na niego spojrzeć, ale nie mogłem unieść głowy. Miałem ochotę zwymiotować, z trudem łapałem powietrze w płuca.
– Wszystko dobrze, synu? – zapytał Tata z troską, zauważywszy, że coś jest nie tak. Po chwili poczułem na ramionach jego silne dłonie, które mnie uniosły i wciągnęły do kabiny.
– Przepraszam – szepnąłem, podczas gdy łzy szczypały mnie w oczy. Chciałem dodać “że ci nie pomogłem”, ale jedno słowo okazało się wszystkim, na co potrafiłem się zdobyć.
– Sebastianie, spokojnie. – Tata przesunął mi palcami po policzkach, a gdy poczuł na nich nie tylko wodę deszczową, usiadł obok i mocno mnie przytulił.
Dopiero w jego ramionach zacząłem się uspokajać, choć wciąż przychodziło mi to z trudem. Słyszałem jedynie deszcz i wiatr, i kołatanie własnego serca. Tata jakby domyślił się, w czym rzecz, bo zbliżył twarz do mojego ucha i zaczął nucić jedną z moich ulubionych piosenek.
– Przepraszam – odezwałem się wreszcie swoim normalnym głosem, choć serce dalej tłukło mi jak szalone. – Chciałem ci pomóc, ale... Ale nie mogłem, przestraszyłem się...
– Spokojnie, nic się nie stało. Dałem sobie radę.
– Wiem – mruknąłem do ciepłego, ojcowskiego ramienia, po czym odsunąłem się nagle. Rozejrzałem się po kabinie, jakby sufit miał zaraz runąć nam na głowy. – Musimy stąd wyjść! Podczas burzy wszyscy powinni znajdować się na pokładzie w razie...
Naraz poczułem, jak ściska mi się gardło. “W razie wywrotki” dokończyłem w myślach, ale nie potrafiłem znaleźć w sobie ani grama siły więcej, aby wypowiedzieć to na głos.
– Nie bój się. – Tata chwycił mnie za rękę. – Trochę wieje, ale to nawet nie jest prawdziwa burza. Jeśli niedługo się uspokoi, być może nie będziemy musieli przybijać do brzegu.
Spojrzałem Tacie w oczy, a on skinął mi powoli głową na potwierdzenie swoich słów. Zaczęły powoli do mnie docierać. Powinny były dodać mi ducha, zamiast jednak wziąć się w garść, odsunąłem się w róg ławki i z nogami pod brodą zacząłem płakać.
– Przepraszam – wychlipałem.
– Za co?
– Za to, że... Boję się nawet nieprawdziwej burzy, ja nie... nie mogę być nawigatorem jak ty i Dziadek... – wyrzuciłem z siebie, unikając jego wzroku. Nie odzywał się, a ja mogłem sobie tylko wyobrażać zawód, jaki musiał malować się na jego twarzy. Wyprostowałem plecy i wsunąłem rękę pod koszulkę. – Nie powinieneś był mi go dawać... Nie zasłużyłem...
Przełożyłem sobie łańcuszek przez głowę i skierowałem załzawione oczy na stary kompas. Był taki piękny... Całym sobą wołał, że powinien znaleźć się w rękach prawdziwego żeglarza. a ja nim nie byłem.
Zebrałem się w końcu na odwagę i spojrzałem na Tatę. Przekonywałem się, że jestem w stanie znieść jego rozczarowanie, lecz on zamiast tego patrzył na mnie... z czułością.
– Zatrzymaj go. To prezent.
– Nie zasłużyłem – powtórzyłem płaczliwie, lecz Tata jakby tego nie słyszał. Sięgnął do plecaka po chusteczki i podał mi kilka.
– To prezent od ojca dla syna. Niekoniecznie od jednego nawigatora dla drugiego.
Przyjąłem chusteczki z zawahaniem i zacząłem wycierać sobie twarz. Cały czas spoglądałem na Tatę niepewnie, szukając oznak, że wcale nie mówi szczerze. Przecież odkąd pamiętam, on i Dziadek opowiadali mi o swojej wspaniałej pracy, nigdy nie kryli się z tym, że chcieliby, abym podążył ich śladami. Moje słowa musiały wywołać w nim zawód.
– Wybacz mi, jeśli kiedyś kazałem ci wierzyć, że musisz być nawigatorem jak reszta mężczyzn w rodzinie – mówił dalej Tata, znów czytając mi w myślach. – Dziadek i ja kochamy morze, dlatego kochamy też o nim rozmawiać. Ale to nie znaczy, że ty też musisz.
Słuchałem jego słów, wbijając oczy w kompas. w końcu zsunąłem nogi na podłogę.
– a to...?
– Prezent. – Tata westchnął. Przeciągle i jakby z bólem. Objął mnie ramieniem i oparł brodę na mojej głowie. – Przepraszam cię, za tę oficjalność. Od rana chciałem ci coś powiedzieć, ale nie wiedziałem jak... Pamiętasz te rutynowe badania, na których byłem w zeszłym miesiącu?
Nastrój nagle zmienił się jak w kalejdoskopie, a ja znów poczułem, że robi mi się słabo.
– Coś nie tak, Tato?
– Nie, nic poważnego – uspokoił mnie natychmiast. – Rzecz w tym... Pan doktor zauważył u mnie spore nadciśnienie. a to znaczy, że...
– Nie będziesz mógł pływać – dokończyłem za niego ponuro.
– Przez jakiś czas, owszem – przyznał Tata i westchnął. – Chciałem spędzić ten dzień z tobą, zanim na dobrze będę musiał zadomowić się na lądzie. Tak naprawdę nie wiem, czy jeszcze kiedyś będę mógł wrócić do pracy, dlatego chciałem...
Wyjął kompas z mojej dłoni i włożył mi go do kieszeni. Przytuliłem głowę do jego piersi.
Od dawna nie czułem w sobie tak sprzecznych emocji. z jednej strony zawładnęła mną ogromna ulga, że Tacie nic poważnego nie dolega, a z drugiej... przecież kochał pływać. Nie mogłem się zdecydować, która z emocji jest silniejsza.
– Spójrz na to z drugiej strony – odezwał się Tata. – Koniec z wielomiesięcznymi wyjazdami.
Spojrzałem mu krótko w oczy i nie mogłem powstrzymać uśmiechu. Rzeczywiście, od teraz Tata zawsze będzie w domu.
– i ci to nie przeszkadza? – dopytałem z wyraźnym smutkiem. – Właśnie straciłeś to, co kochasz najbardziej.
Zaśmiał się cicho, a na jego ustach pojawił się lekko pobłażliwy uśmiech. Położył mi dłoń na kolanie.
– Serio? a ja mam wrażenie, że od teraz będę bliżej tego, co kocham najbardziej.
Nie od razu zrozumiałem, co miał na myśli. a kiedy to do mnie dotarło, uśmiechnąłem się szeroko i położyłem głowę na jego ramieniu. Przez dłuższą chwilę siedzieliśmy w milczeniu, upajając się swoim towarzystwem. w końcu uniosłem głowę.
– Tak naprawdę chciałbym zostać lekarzem – wyznałem. – Ewentualnie artystą rockowym.
Odpowiedział mi śmiech.
– Dość spora rozbieżność.
– Czy ja wiem? i tu, i tu musisz wiedzieć, co siedzi w człowieku. – Wzruszyłem ramionami i obejrzałem się w stronę okna. Deszcz nie uderzał już o szyby tak agresywnie, jak robił to kilka minut temu, a przynajmniej ja odniosłem takie wrażenie. – Hej! Może wymyślę lekarstwo na nadciśnienie!
Ręka Taty podniosła się z moich pleców i spoczęła na mojej głowie, przeczesała mi mokre włosy.
– No pewnie. Bo kto, jeśli nie ty?
– Ale to nie znaczy, że nie chcę już z tobą pływać! – sprostowałem natychmiast, uwalniając głowę z jego uścisku. – Dasz radę jeszcze nauczyć mnie, jak czytać z gwiazd? To naprawdę brzmi super!
– Być może zdążymy. Zobaczmy, o której, zdaniem tej jakże niezawodnej prognozy pogody, ma przestać padać.
Podszedł do szafki i sięgnął po ukrytą w folii ochronnej komórkę, a ja patrzyłem, jak denerwuje się, próbując zmusić mokre palce do współpracy z dotykowym ekranem.
Tata mylił się w jednej sprawie. Choć to dla niego z pewnością ważny rejs, to wcale nie on skorzystał na nim najbardziej. Od tak dawna chciałem się przyznać, że nie widzę się w roli nawigatora na statku, ale nie potrafiłem tego zrobić, zawsze szukałem tej jedynej, niepowtarzalnej okazji. Nie spodziewałem się, że to ona odnajdzie mnie.
Sięgnąłem do kieszeni i zacisnąłem dłoń na starym kompasie. Chyba jeszcze nigdy nie byłem tak szczęśliwy
Autorka: Magdalena Krzemianowska, lat 18
Od redakcji:
Dla publikowanych w naszym miesięczniku utworów literackich stosujemy bardziej rygorystyczną licencję Creative Commons: BEZ UTWORÓW ZALEŻNYCH.
Wynika to z konieczności zablokowania możliwości wykorzystania publikowanego utworu w formie plagiatu (co niestety bardzo często się zdarza, szczególnie w internetowych grupach literackich).