Opowiadanie jest jednym z laureatów pierwszego etapu 
VII edycji Ogólnopolskiego Konkursu Literackiego im Bolesława Prusa 
na opowiadanie młodzieży (2023/24).
organizator konkursu: Fundacja Kultury WOBEC
patronaty medialne:
https://miesiecznik-wobec.pl/ 
http://miesiecznik.e-kreatywni.eu/ 

==>ZOBACZ INNE opowiadania laureatów 1 etapu konkursu,
(wszystkie opowiadania opublikowane są również w Miesięczniku WOBEC

 

Pseudologos / Liwia Mazurczak

Pseudologos / Liwia Mazurczak

Lustro wiszące na sterylnie białej ścianie było stłuczone i ociekało krwawymi strumieniami. Pomieszczenie było zduszone ciszą, a jedynym odgłosem, który ją przerywał, było kapanie rubinowych kropli do umywalki znajdującej się pod lustrem. Pokój- o ile można było tą jałową, śnieżnobiałą klatkę nazwać pokojem - był pozbawiony jakichkolwiek wygód czy oznak życia. Naprzeciwko wejścia widniało jedno, marne okno z kratami, przez które światło dzienne miało trudności się przedostać, pogrążając tym samym miejsce w półmroku. Pod oknem znajdywało się biurko, w tym samym odcieniu bieli co wszystkie znajdujące się przedmioty w celi oraz krzesło. w prawym rogu obok biurka stało skromne łóżko, zaścielone niegdyś nienagannie, teraz zakrwawione z rozszarpanymi poduszkami i kołdrą. Po lewej stronie pokoju znajdywała się toaleta, przy której usytuowana była umywalka wraz z lustrem. Pokój miał w każdym swym rogu kamery, które teraz były wysmarowane krwią i powyrywane ze ściany. Rozmazana krew na podłodze wyglądała niczym pociągnięcia pędzla artysty w nagłym, natchnionym szale. Odciski dłoni na ścianach i słowa zapisane nieczytelnym pismem nadawały temu chaotycznemu obrazowi niepokoju, a zarazem w jakiś iście dziwny sposób budziły fascynację zaistniałą tu sceną. Fragmenty lustra lśniły niczym ostrza noży w migającym, szpitalnym świetle.

Drzwi wydały z siebie okropny jęk. w progu stało dwóch mężczyzn i kobieta, ubrani byli w białe kitle, każda osoba trzymała w jednej dłoni podkładkę z papierami i długopisem, a w drugiej aparat. Twarze mieli obojętne, nie zdradzały uczuć podobnie jak oczy. Bez zastanowienia wkroczył najpierw jeden z mężczyzn- miał na oko czterdzieści parę lat- poprawił okulary, rozejrzał się badawczo po pomieszczeniu i wykonał fotografię krwawego buntu. Wstąpili po nim jego towarzysze- kobieta, która miała może trzydzieści lat i mężczyzna w podobnym wieku do niego. Spojrzeli oczekująco na czterdziestoletniego mężczyznę i na jego skinienie głowy zaczęli wykonywać fotografie roztrzaskanych przedmiotów i szaleńczo namaszczonych krwią słów i rzeczy. Po obejrzeniu szczegółowo każdego zakamarka wyszli bez słowa, zamknęli drzwi i udali się do piwnicy budynku.

Krzyki, które rozlegały się echem po kamiennych ścianach, sprawiły, że kobieta się wzdrygnęła. Jej twarz wykrzywiła się w pełnym obrzydzenia grymasie. Dwoje mężczyzn nie zwróciło na to uwagi i podążało nadal mechanicznymi wręcz ruchami. z każdym krokiem krzyki stawały się coraz głośniejsze a duszący, nieprzyjemny zapach wybielacza i szpitala sprawiał, że po dłuższym inhalowaniu kręciło się w głowie i zbierało na wymioty. w końcu towarzystwo to zatrzymało się przed metalowymi drzwiami. Drzwi te były zarysowane i odbijały zdeformowane w ich tafli, słabo oświetlone postacie.

 - Nie uważa Pan, że powinna zostać odesłana do wydziału...- urwała kobieta, po czym spuściła wzrok na brudną podłogę.

 - Uważasz, że wiesz lepiej? - odezwał się lodowatym półszeptem mężczyzna, który zdawał się dowodzić całą sprawą i współpracownikami.

 - Nie, skądże, nie śmiałabym-

 - Dobrze.- Kobieta skuliła się i nie odezwała ani słowem.

Drzwi otworzyły się po chwili, a towarzystwo weszło do środka. - Witamy doktorze. Została przypięta pasami tak, jak Pan doktor kazał. Opatrzyliśmy jej rany i chcieliśmy podać środki na uspokojenie, ale

- -Wyjdźcie.-

Na te słowa dwie pielęgniarki i dwoje pielęgniarzy wybiegło jak najszybciej z izolatki. Mężczyzna podszedł do krzesła, w którym siedziała młoda dziewczyna ze zwierzęcą wręcz wściekłością wyrywająca się i rzucająca na wszystkie możliwe strony. Oczy miała pełne gniewu, warkocz potargany i luźny, ciuchy nadal zakrwawione, a krzyki, jakie wydawała, były ogłuszające. Ze stoickim spokojem mężczyzna spoglądał na nią. Przykucnął, by się jej lepiej przyjrzeć i pozostał tak, póki ta się nie uspokoiła.

 - Jestem tu, aby ci pom...- urwał, gdy ta splunęła mu w twarz. Otworzył pomału oczy i wytarł ślinę rękawem kitla. Na jego obliczach panował spokój, lecz błysk w jego oczach sugerował inaczej.

 - Spróbujmy jeszcze raz. - odchrząknął i spojrzał nastolatce głęboko w oczy, tak by zrozumiała, że kolejne takie zachowanie nie będzie tolerowane.

 - Jak masz na imię? - zapytał, nie dlatego, że nie wiedział, lecz aby sprawić wrażenie, że jest jej przyjacielem i faktycznie go to interesuje.

Dziewczyna jedynie się drwiąco uśmiechnęła i parsknęła.

 - Coś cię bawi? –

 - Cała ta rozmowa - wbiła wzrok pełen drwiny w doktora. Lekko zmieszany mężczyzna nie mógł zrozumieć, co ją tak bawiło. - Czemu cię ona bawi? Nic w niej śmiesznego. –

 - Ależ skądże, jest niesamowicie zabawna. - drążyła dalej młoda kobieta.

Lekarz spojrzał na towarzyszy, lecz ci tylko wzruszyli ramionami, tak samo zmieszani, jak on. Zmarszczył brwi. Rzucił jeszcze jedno spojrzenie na nią, po czym wstał i zaczął przeglądać papiery. Chwilę ciszy przerwał śmiech. Był on początkowo cichy, następnie narastał z każdą sekundą. Współpracownicy spoglądnęli na siebie. Nie wiedzieli, jak zareagować. Nagle śmiech ucichł, tak samo niespodziewanie, jak się zaczął.

 - Chce Pan wiedzieć, co mnie bawi? - zaczęła podopieczna szpitala psychiatrycznego, jej głos niewiele głośniejszy od szeptu.

Doktor podniósł brew, dając jej znak, że owszem, chce wiedzieć.

 -Widzi Pan...- kontynuowała, skupiając całą swą uwagę na nim - Nie uważa Pan, że to nieładnie udawać fałszywą troskę? –

 - Nie rozumiem, co masz na myśli...-

 - Doskonale Pan rozumie. - odpowiedziała lodowatym tonem, jej spojrzenie ostre jak brzytwa. Chwilowe zaskoczenie zagościło na jego twarzy, ale trwało one może z ułamek sekundy nim znowu zmieniło się w wyraz zobojętnienia, który towarzyszył mu na co dzień. Był zaintrygowany pacjentką. Wydawała się niespełna rozumu i zezwierzęcona, lecz przejawiała się niezwykłą inteligencją. Wychwyciła to, że on był całkowicie świadom, jak ma na imię, ile ma lat i dlaczego tam jest. Nie obchodziły ją fałszywe uprzejmości ani litości i współczucia. Wiedziała czemu się tam znajduje, jak jest postrzegana ze względu na jej akta i co o niej wszyscy mówią. To małe przedstawienie, które odegrała musiało być dla jej własnej rozrywki.

 - Masz rację. - przyznał - Masz na imię Alicja. Masz siedemnaście lat, lecz niedługo ukończysz osiemnaście. Jesteś tu po tym jak usiłowałaś zabić chłopaka, który nie odwzajemnił twoich uczuć, po czym targnęłaś się na swoje życie, co ci się nie udało. Przeżyłaś załamanie nerwowe i podejrzewamy u ciebie zaburzenia urojeniowe erotyczne. - zakończył finalnie doktor.

Alicja uśmiechnęła się. Spoglądała na podłogę przez dłuższą chwilę. Jej długie, gęste rzęsy rzucały cień na policzki, na których widniały zastygłe krople krwi. Kiedy spojrzała z powrotem na czterdziestolatka oczy jej były odcieniu szmaragdu dzięki lampą, które skąpały ich w oślepiającym, białym świetle. Dziewczyna starała się odgarnąć długi kosmyk ciemnobrązowych włosów, lecz pasy, którymi została przypięta uniemożliwiały jej wykonania tej czynności. Wzięła głęboki oddech, spojrzała na sufit i westchnęła. Psychiatrzy bacznie ją obserwowali i dokładnie notowali każdy jej najmniejszy ruch, gest, słowo.

- Uznajmy, że Pan wie o mnie wszystko... - zaczęła z wolna, nadal przyglądając się morzu bieli, jakim był sufit - Niech mi Pan powie teraz kim Pan jest, bo ja akurat o tym nie mam pojęcia. - Cisza, która ich spowiła, wydawała się trwać wiecznie. w rzeczywistości trwała ona tylko kilka sekund.

 - Mam na imię Robert. Wieku ci nie podam, bo jest to oczywiste, że jestem zdecydowanie starszy od ciebie. Pracuje tu już od około dwudziestu lat i jestem najlepszy w tym co robię...

- - Szczególnie skromny też, jak widać. - wcięła się w słowo.

- Tak, to również. - uśmiechnął się lekko.

 - Jak już mówiłem, jestem najlepszy w tym co robię i dlatego postaram się ci pomóc jak najlepiej potrafię.

 - - Ja nie potrzebuję pomocy. - odpowiedziała Alicja, nadal patrząc w sufit.

- Uważam, że wręcz przeciwnie. –

- To proszę, niech sobie Pan uważa, myślałam, że Pan jednak widzi więcej.

 - Doktor zmarszczył brwi i usiadł na krześle. Przyglądał się jej z zastanowieniem. Czy coś umykało jego czujnym oczom? Może ominął jakiś szczegół w aktach albo niedokładnie dopytywali ją poprzedni terapeuci o wszystko co się wydarzyło, co ją skłaniało do takich zachowań? Coś tu nie grało.

 - Uwolnijcie jej nadgarstki.

- To zdanie wzbudziło niemałe zaskoczenie i oburzenie od towarzyszy.

- Ależ Robercie, to nierozsąd...-

 - Dokończ zdanie, śmiało. - prowokował kobietę, która ze wściekłą miną wyszła z sali. Mężczyzna odwrócił się do towarzysza i westchnął. Przeczesał ręką włosy, poprawił okulary i zmęczonym tonem zwrócił się do kolegi.

 - Zdejmij jej te pasy, ona nie zwariowała.

 - Mężczyzna skinął głową i odpiął dziewczynę z pasów. Ta z kolei zaczęła rozmasowywać nadgarstki, które były czerwone od skórzanych pasów i ubrudzone krwią.

 - Zaprowadź ją do łazienki, niech się umyje i ubierze w czyste ciuchy. Przyprowadź ją potem do sali dwadzieścia i zaczekaj tam na mnie.

- Kolega skinął głową i wziął Alicję za ramię. –

 a i jeszcze jedno...- spojrzał w stronę współpracownika Robert

 - Dziękuję, Mateusz. - Mateusz jedynie uśmiechnął się do niego i kiwnął głową.

 

Nie jestem szalona. Nie jestem szalona. Nie jestem szalona. Nie jestem szalona. Nie jestem szalo... Lodowata woda spływa po moich włosach, mojej twarzy, szyi, piersiach, barkach. Krwiste strumienie spływają do odpływu zmywając ze mnie winę i wydarzenia dzisiejszego dnia. Przyglądam się rękom, pełnych blizn i świeżych ran od lustra. Kostki mam całe w siniakach, przeplatają się purpurą i żółto-zielonym odcieniem niczym impresjonistyczny obraz, a skóra na nich jest rozerwana i przy każdym zgięciu palców rozrywa się i krwawi od nowa. Zadziwiające jest to, że taka prosta, zwykła ręka może wykonać tyle różnych czynności. Ręką można podnieść, dotknąć, napisać, malować, udusić, zabić. Zabić...

Chciałam go zabić. Chciałam wbić mu nóż w plecy, tak jak on to zrobił mnie. Przekręcić ostrze żalu w jego sercu, by czuł to, co ja. Patrzeć, jak błaga o litość i jej nie podarować jak wtedy on śmiejący mi się w twarz. Szkoda, że przeżył. a co gdybym to jego krew teraz zmywała z siebie? a jeśli-

- Proszę wychodzić, pięć minut minęło. - Otrząsam się z myśli i wyłączam wodę.

- Już wychodzę.

- Wycieram się ręcznikiem i ubieram w białą koszulę podobną do tych w szpitalu, w którym byłam po tym jak chciałam popełnić samobójstwo. Szkoda, że ci nie wyszło. - Zamknij się.

- - Słucham?

- - Nie, nic, już wychodzę. - odpowiadam i otwieram drzwi. Mateusz, jak go nazwał Robert, stoi pod drzwiami i uśmiecha się do mnie miło. Sądzę, że jest to szczery uśmiech, bo czuję od niego życzliwość. z drugiej strony, przecież to samo czułam od niego. Muszę być ostrożna. Nie mogę nikomu ufać w tym miejscu. Raz zaufałam i nigdy więcej.

 - Lepiej się czujesz? - Pytanie sprawia, że lekko podskakuję z zaskoczenia. Nikt do tej pory nie pytał mnie o to. Patrzę na niego przez dłuższą chwilę, oceniając czy aby na pewno pyta szczerze. On się mi tylko przygląda. Lekki uśmiech nadal widnieje na jego ustach, a on czeka cierpliwie na moją odpowiedź.

- Tak. - wykrztuszam z siebie z wielkim trudem, nadal gapię się na niego niczym sarna w reflektory zbliżającego się samochodu.

- Znakomicie. - łapie mnie za ramię – Wybacz...- rzuca mi spojrzenie z przepraszającym uśmiechem, gdy idziemy wzdłuż korytarza.

- Procedury, rozumiesz?

- a ja rozumiem. Powinnam być wdzięczna, że tylko on mnie prowadzi i to za ramię, a nie z rękoma związanymi przed sobą i całą bandą ochroniarzy.

- Rozumiem. - mruczę. a on zerka na mnie z rozbawieniem. Nie wiem co jest we mnie tak zabawne, ale w sumie, nie chcę wiedzieć. Nie obchodzi mnie to wystarczająco. Mijamy oddziały, w których inni mi się przyglądają z przerażeniem. Bawi mnie to. Rzucam najszerszy możliwy uśmiech w stronę jednej z dziewczyn, która najbardziej mnie obgadywała. z przerażenia cofa się za ludzi ze łzami spływającymi po policzkach. Kiedy byłam w pokoju dziennym, gdzie można było swobodnie siedzieć i integrować się ze sobą, dzień w dzień opowiadała wszystkim niestworzone rzeczy na mój temat. Jednego dnia, po tym, jak obsmarowała mnie od dołu do góry i zaczęła naśmiewać patrząc mi prosto w oczy, wstałam i złapałam ją za włosy. Odrąbałam je fragmentem szkła z korytarza, w którym wcześniej ktoś roztrzaskał okno. Schowałam je wtedy w bieliznę i udawałam, że staram się pomóc sprzątać. Po całym zajściu zostałam umieszczona w celi oddzielonej od reszty współwięźniów. Nie żałowałam tego co zrobiłam. Należało jej się. Nadal nie żałuję.

- Jesteśmy. - Oznajmia Mateusz.

 

Tyk, tyk, tyk… Zegar, który wisi nade mną, tyka niczym bomba. Może odlicza czas do nieuniknionego wybuchu, jakim będzie Alicja, kiedy wkroczy do pomieszczenia. Czas płynie mozolnie. Sekundy zmieniają się w minuty, minuty w godziny, godziny w dni, a dni w miesiące, lata, stulecia, tysiąclecia i tak dalej, dalej, dalej, dale-

- Robercie, Alicja. - Przerywa mi bezcelowe rozmyślania głos Mateusza.

- Niech wejdzie.

 - Do pokoju wchodzi Alicja. Już nie wygląda, jak zdziczała morderczyni, która chce zabić każdego na jej drodze. Nie szarpie się, nie krzyczy, nie rzuca oczyma na lewo i prawo jakby w szale lub przerażeniu. Wchodzi spokojnie, z wyprostowanymi plecami, lekkim uśmiechem i jasnymi oczami. Nie są już przepełnione nienawiścią w moją stronę, a ja czuję ulgę. Dlaczego czuję ulgę? Potrząsam głową, by wyzbyć się myśli. Uczucia nie mogą tu grać roli. Jesteś psychiatrą, weź się w garść. Odchrząkam. Obserwuję ją. Siedzi spokojnie, patrzy na mnie cierpliwie, oczekuje, że to ja zacznę.

 - a więc Alicjo… Czy już się lepiej czujesz?

 - Pytam ostrożnie, ale tak by nie wyczuła w moim głosie niepewności.

- Tak, już o wiele lepiej Robercie. - Odpowiada patrząc mi prosto w oczy. Czuję się nieswojo.

 - Wolałbym, abyś zwracała się do mnie jako Pan lub Pan Robert. - Zwracam jej uwagę, na co ona się uśmiecha jeszcze szerzej i opiera się o oparcie krzesła.

 - Ależ Robercie...- z pełnym szyderstwa głosem odrzeka, - nie musimy być tacy oficjalni.

- -Musimy. - Oznajmiam finalnie. Uśmiech nie schodzi jej z twarzy, ale dostrzegam przebłysk gniewu w jej oczach. Przełykam ślinę.

 - a więc… jak już pytałem wcześniej, jak się czujesz? Lepiej już? –

- Tak, proszę Pana, o wiele lepiej.

- Odpiera chłodnie. Zapisuje jej zachowanie na czystej kartce.

 - To dobrze, proszę, opowiedz mi o tym co zaszło tamtego dnia

. - Milczy z morderczym wręcz spojrzeniem skierowanym na mnie.

 - Nie widzę powodu, dla którego miałabym to ponownie opowiadać, wszystko jest w aktach i zeznaniach na policji. –

 - Chciałbym to usłyszeć od ciebie. - Mój głos wybrzmiewa w ciszy, która nastała. Siedzimy tak przez dobre parę minut

. - Zasłużył na to. - Serce przestaje mi bić słysząc to wyznanie.

- Co masz na myśli mówiąc „zasłużył na to”?

 - Pytam i zapisuje jej zwierzenie.

 - a czego Pan nie rozumie? Zasłużył sobie na to, co dostał. Karma bywa suk...-

 - Proszę bez wulgaryzmów.

 - Ona przewraca oczami i skupia uwagę na ścianie znajdującej się po jej prawej stronie.

- Karma wraca. - Szepcze i wykrzywia usta w sadystycznym uśmiechu. Nie odpowiadam na to, nie mam pojęcia co.

- Ale już mi przeszło. - nadal patrzy na ścianę.

- Już wiem, że na mnie nie zasługiwał. - Patrzy prosto na mnie. - Nie rozumiał mnie tak, jak Pan doktor. - Podpiera łokieć na stole między nami i opiera brodę o dłoń.

 - Wiesz, Alicjo, młodzi mężczyźni w twoim wieku nie są jeszcze dojrzali, bowiem wszyscy jeszcze dorastacie i wkraczacie dopiero w dorosłość. - Uświadamiam jej.

 - Ale ja już dojrzałam.

 - Nic nie odpowiadam na to i trzymam jej spojrzenie. Chyba raczej nie dojrzałaś, skoro chciałaś zabić kogoś za to, że nie odwzajemnił twoich uczuć.

- Ale Panie Robercie, ja już się z tym pogodziłam, przyznaję, byłam oślepiona ośmieszeniem i nienawiścią, ale jednak rozumiem, co źle zrobiłam.

 - Patrzy na mnie ze szczerym uśmiechem - Nie jestem szalona. - Dodaje na koniec twardym głosem. - Wiem, że nie jesteś.

 - Ona uśmiecha się do mnie tak słodko, że niepokoi mnie to, ale zbywam uczucie niemalże od razu. Nie jesteś po prostu przyzwyczajony do takich uśmiechów, bo zazwyczaj obdarowują cię ludzie łzami, krzykami i gniewem. Tak, to musi być to.

 - Wie Pan co, Robercie? –

 - Tak, Alicjo? –

 - Od razu wiedziałam, że cię polubię. –

 - Tak? Zazwyczaj pacjenci nie mają ochoty ze mną rozmawiać ze względu na mój tytuł.

- Ona uśmiecha się tajemniczo i patrzy na blat stołu tak, jakby wiedziała o czymś, o czym ja nie wiem.

 - Bo wiesz, Robercie...- zaczyna szeptem i wyciąga dłoń w moją stronę.

 - Myślę, że to przeznaczenie, że cię spotkałam...

. - Wstaję gwałtownie jak poparzony ogniem. Alicja wstaje za mną i rzuca się na mnie lamentując. Odpycham ją bezceremonialnie i sięgam po klamkę drzwi, gdy nagle zostaję gwałtownie ciśnięty o podłogę. Oddech ulatuje mi z płuc a ból z tyłu głowy daje mi znać, że rozbiłem ją, gdy upadłem. Staram się wstać, lecz Alicja przygniata mnie stopą. Krzyczę wniebogłosy i liczę na to, że ktoś mnie usłyszy.

- Robercie, nie udawaj, że mnie nie kochasz! - Wrzeszczy

Alicja ze łzami spływającymi jej po policzkach. Nie chce jej zrobić krzywdy, ale muszę ją obezwładnić na tyle długo, by przybiegł mi ktoś na pomoc. Długopis w jej ręku może być bronią śmiertelną. Chwytam ją za nogę i wykręcam z całej siły. Alicja wydaje z siebie okrzyk bólu tak głośny, że chwilowo mnie ogłusza. Akurat dobiegam do klamki, kiedy wpada na oko dziesięć osób i trzyma rzucającą się i wrzeszczącą Alicję na tyle stabilnie, by można jej było wstrzyknąć środek uspokajający. Wydycham powietrze z ulgą.

 - Robert, chodź ze mną, trzeba ci opatrzyć ranę. –

 

Postać ubrana w białą szatę przypominającą szpitalną, z ciemnymi włosami i jaskrawozielonymi oczami leżała w bezruchu na łóżku. Leżała tam już od paru dobrych godzin odmawiając posiłków i wody. Postacią tą była dziewczyna, która niedawno w tej samej celi dokonała namaszczenia własną krwią. Wstała nagle i podeszła do lustra. Przyglądała się sobie przez długi czas. Ja nie jestem szalona. Nie jestem szalona. Nie jestem szalona. Nie jestem szalona…

On mnie oszukał, wykorzystał, okłamał. On to zrobił, ale nikt mi nie wierzy. Patrząc w lustro, nienawidziła się coraz bardziej.


Autorka: Liwia Mazurczak, lat 18

Od redakcji: 
Dla publikowanych w naszym miesięczniku utworów literackich stosujemy bardziej rygorystyczną licencję Creative Commons: BEZ UTWORÓW ZALEŻNYCH.
Wynika to z konieczności zablokowania możliwości wykorzystania publikowanego utworu w formie plagiatu (co niestety bardzo często się zdarza, szczególnie w internetowych grupach literackich).


 

Ilustrację do opowiadania przygotowano na bazie grafiki wygenerownej przez AI za pomocą https://designer.microsoft.com/image-creator