— Kochanie, czy mogłabyś mi przynieść z tatą wszystkie brudne naczynia z kolacji?
Spoglądając na mamę, kiwnęłam głową. Ona pierwsza skończyła jeść kanapki, rozpoczynając w kuchni mycie ubrudzonych przez nas talerzy oraz kubków. Wracając z powrotem do salonu, pomogłam tacie zanieść brudne kubeczki. Starałam się trzymać je bardzo mocno, ponieważ moje ręce nie są tak duże jak dłonie taty, które chwytają z łatwością talerze.
Chciałabym mieć je tak duże jak on, może mogłabym przenieść słonia?
Albo przynajmniej naszego kocurka Bonifacego, jest naprawdę spory.
Podając naczynia, pochylona nade mną mama uśmiechnęła się do mnie, dziękując za pomoc. Jej zielone oczy zlały się dla mnie szybko z barwą ścian, a jeszcze szybciej straciłam ją z widoku, na rzecz pociągnięcia ręki ojca za sobą do zabawy.
— Pobawmy się w kalambury, zawsze ze mną wygrywasz!
— Najpierw pójdziesz się umyć panienko, a później zagramy w kalambury.
Spojrzałam na niego naburmuszona, bardzo chciałam zagrać w te kalambury. Jego bródka również przybrała zmarszczoną minę, a usta przybrały kształt dzióbka.
To niesprawiedliwe, to ja pierwsza obraziłam się na niego.
Skrzyżowałam ręce w ramionach, chcąc pokazać własne niezadowolenie. On po dłuższym patrzeniu zaproponował:
— Zagrajmy w kamień, papier, nożyce. Jeśli wygram, pójdziesz się myć.
— Ale później pobawimy się w konika!
Zaraz po kalamburach, to najfajniejsza gra, w którą się z nim bawię. Jest największym z nas wierzchowcem. Jednak z jakiegoś powodu tata za tym zdaje się nie przepadać, jego mina wyraziła politowanie.
Schylając się, kucnął, na wysokości mojego wzrostu. Ręką wskazał na mnie.
— Ale tylko jeśli wygrasz, gramy do trzech razy.
Uśmiechnęłam się chytrze, zaczynając liczenie do trzech. Nasze piąstki machały harmonijnie, prawie stykając się ze sobą, a ich ruch był energiczny.
Naszym poczynaniom przyglądał się nasz czarny kot, Bonifacy. Leżąc na boku i rozciągając swoje spore ciało, z lenistwa chyba stwierdził, że jesteśmy już ciekawsi niż drewnopodobne ściany całego przedpokoju.
— Trzy do dwóch, wygrałem.
— Nie, tato!
— Idziemy się myć.
Chwytając kawałek jego nogawki, uszczelniłam swój uścisk na całej nodze. Jak mantrę powtarzałam prośbę o grę w konika, nie pozwalając się podnieść na ręce. Po kilku próbach dopiero puściłam, ostatecznie wygrywając zabawę w kalambury.
Tata będzie konikiem.
W tym czasie dołączyła do nas mama, zabierając mnie do łazienki, i prosząc tatę o sprawdzenie kranu. Pewnie znowu był z nim problem.
W kącie nie było już widać czarnego futra, był teraz tuż obok mnie.
Mycie nie zajęło dużo czasu, głównie dlatego, że podczas kąpieli zabrakło żelu do robienia piany, a Bonifacy nie chciał wejść do wanny.
Umyta, otworzyłam z mamą swoje królestwo, ściany przypominające watę cukrową, bialutki sufit i łóżko rozkładane niczym forteca. Na kremowych półkach widniały pluszaki ubrane w najróżniejsze stroje, ustępowały jedynie małym figurowym zwierzątkom z trzęsącymi się główkami. Szerokie okno było zaraz naprzeciwko mnie, musiałam przecież wiedzieć, co się dzieje poza moim zamkiem. Po lewej jego stronie stało biurko, wraz z kredkami i zabawkami Bonifacego, który w międzyczasie zdążył prześlizgnąć się do pokoju i zajął miejsce na biurku.
Po naszym wejściu mamę zawołał tata z dużego pokoju. Wychodząc, poprosiła, żebym spróbowała ułożyć swoje niesforne po kąpieli loki.
Słysząc to, podeszłam z lewej strony do lustra i użyłam przed nim mojej pudrowej szczotki, widząc swoje odbicie.
Średniej długości pozawijane we wszystkie strony kasztanowe kudełki, biała w czerwone kropki piżamka od nadgarstka do łydki. Drobny nosek, z lekka pucołowate policzki oraz duże piwne oczy.
Całkiem ładne, prawda? Też je lubię, ale zastanawiam się, jak wyglądałabym w zielonych. Mama wspomniała kiedyś o soczewkach, czyli czymś mogącym zastępować okulary. Niektóre z nich mogą zmieniać kolor oczów. Myślisz, że dałabym radę ją do nich przekonać, bym mogła je nałożyć?
Ciekawe, co by Oczek powiedział na zmianę tęczówek. Wiesz o kim mówię, też jest twoim przyjacielem.
Odkładając obok szczotkę, zabrałam z półki jednego z moich ulubionych niedźwiadków do zabawy. Popędziłam z nim zaraz na łóżko, sprawdzając jego stan ubioru i jak zawsze jego oklapnięte uszko.
Wiesz, lubię z nim obserwować świat za oknem. z daleka czasem dostrzegamy pędzące granatowe tramwaje, którymi jeżdżę od niedawna do szkoły.
Ostatnio nawet byliśmy na wycieczce, opowiedzieć ci o tym? Było naprawdę fajnie!
Był ciepły, majowy dzień, wstałam wtedy około godziny szóstej, wcześniej niż zazwyczaj, ale musieliśmy być na siódmą przed szkołą. Całe szczęście była jeszcze rano mama, która przygotowała mi kanapki z serem i szynką. Po drodze minęłam naszą sąsiadkę i wsiadłam do tramwaju. w czasie jazdy dosiadła się do mnie moja koleżanka z klasy. Przed szkołą nie staliśmy długo, Pani Kasia szybko nas policzyła i pojechaliśmy (a jakże) miejskim środkiem transportu. w moim mieście jest naprawdę sporo zarówno kołowych, jak i szynowych pojazdów. Było trochę ciasno wewnątrz, ale znalazłam z koleżanką trochę miejsca z boku. Cała jazda była w większości przyjemna, z wyjątkiem momentów, kiedy Kuba darł japę z tyłu pojazdu.
Kiedy dotarliśmy na miejsce, ujrzeliśmy wielki, brukowany plac, którego zewsząd otaczały kawiarnie. Bez względu na to, w którą stronę odwróciłam głowę, wszędzie widniały wyniosłe budowle o znaczeniu historycznym. Od zachodu monumentalnych rozmiarów kościół o wysokich oknach i zdobieniu w postaci wystrzeliwujących szczupło wieżyczek o nierównej wysokości, wybudowany z czerwonej cegły. Od wschodu powstały z podobnych surowców budynek szerszy od poprzedniego, o symetrycznych sklepieniach łuków. Niedaleko obok znajdował się pomnik z brązu, przedstawiający człowieka o gęstej czuprynie, ubranego w coś na kształt togi i trzymającego w lewej dłoni księgę. Pod nim siedziały figury kobiet oraz ptaki drapieżne. Naprzeciwko nas znajdowała się niewielka biała kaplica, o owalnym sklepieniu.
Moje rozglądanie przerwała nasza nauczycielka, wymuszając na nas spojrzenie w jej stronę.
— Czy wszyscy słyszą? Będziemy na placu dwie godziny, po czym zbierzemy się pod pomnikiem Mickiewicza. Obowiązkowo wszyscy mają chodzić przynajmniej po dwie osoby. i nie wolno wam karmić gołębi.
— a możemy sobie coś kupić? – usłyszałam głos obok.
— Tak, możecie. Pamiętajcie, że macie dwie godziny.
Poszłam razem z Moniką, z którą jechałam rano tramwajem.
Spacerując, kupiłyśmy sobie co nieco. Przede wszystkim breloczki i cukierki. Nie było tego tak dużo, w innych częściach miasta można kupić te same rzeczy taniej, więc stwierdziłyśmy, że sobie zaoszczędzimy drobne. Przechodząc, rozmawiałyśmy obserwując wszystko dookoła. Nie byłam tu pierwszy raz, jednak rzadko przychodzę tu z rodzicami. Do rynku mamy dość daleko, więc przechadzki tutaj to wyjątki. Dobrze się złożyło, że przyjechaliśmy tutaj w ramach wycieczki. Lepsze to niż lekcje w szkole.
Stanęłyśmy naprzeciw grupy tanecznej, obserwując ich występ. Był bardzo ładny, jednak za nimi zobaczyłyśmy Kubę obklejonego ptakami. Wyglądały, jakby czegoś od niego chciały i szukały.
— Co twój kuzyn znowu zrobił? — Spytałam z zażenowaniem w głosie.
— Pewnie karmił gołębie, chwalił się u mnie wczoraj, że będzie miał mnóstwo okruszków po kanapce. — Jej spojrzenie i głos były równie wymowne.
— Musimy pójść po Panią.
— Poczekajmy jeszcze chwilę, nigdy nie widziałam walczących gołębi.
Na szczęście, kiedy już miałyśmy zawracać w kierunku naszej wychowawczyni, ta podbiegła w kierunku chłopaka, próbując odgonić od niego dźwięki gruchania. Jej ruchy były nad wyraz nerwowe, chwyciła ucznia, odpędzając ptaki we wszystkie strony.
Monika stwierdziła, że lepiej będzie ulotnić się z tej sytuacji.
W zapowiedzianym czasie wszyscy koledzy i koleżanki z klasy znaleźli się w ustalonym miejscu. Po sprawdzeniu wszystkich osób, wsiedliśmy do tramwaju i wróciliśmy do szkoły. Każdy był zadowolony. Jedyną zmianę w wyglądzie uczestników wycieczki stanowiło kilka przyczepionych puchatych piór na kuzynie Moniki i na wychowawczyni.
— i tak właśnie wyglądała cała nasza wycieczka, fajna, co nie? Momentami było nawet lekko zabawnie, jak teraz o tym myślę.
Przeciągnęłam się na łóżku, podchodząc do biurka. Kładąc na nim misia, wzięłam kilka kredek wraz z kartką papieru. Zaczęłam rysować w ciszy kilka wzorów i obrazków. Po minucie spojrzałam na rysunek i obróciłam głowę.
— Mama i tata uważają, że ty i Oczek jesteście zmyśleni, ale ja w to nie wierzę. Mówią, żebym cię im narysowała i poklepują po ramieniu. Ciocia powiedziała mamie, że mi to przejdzie.
Całkiem starannie narysowałam tego tulipana, wzięłam kolejną kartkę.
— Ale wy dla mnie wyglądacie tak samo wyraźnie jak ja, a ja jestem prawdziwa. Równie dobrze to ja mogłabym być zmyślona, jednak czy jestem zmyślona?
Poczułam delikatne puchate futro przybliżające się do mojego podbródka.
— Również mam swoje własne przygody, które pamiętam i potrafię ci je opisać. Mogłabym pojawić się w tych samych miejscach, w których ty byłeś. Więc czym się różnię? Tym, że byś mnie namalował czy napisał? Ale to ja ciebie namalowałam.
Odłożyłam moje ostatnie na dziś mini dzieło, przyglądając się mu. Była tam moja najbliższa rodzina, razem z niejasnym zarysem ludzkiej postaci. Nad nami wznosiło się coś mniejszego. Stworzenie o długiej szyi i dziobie niczym chwytak, oczach sterczących podobnie do antenek, i o elipsoidalnym, falującym tułowiu, na środku którego wyzierały drobne otwory.
Bonifacy, poruszony zmianą mojej postawy, podniósł się z bezruchu. Pogłaskałam go, gdy ospale zeskakiwał z biurka. Wstałam, a zabrany przeze mnie pluszak siedział w niezmienionej pozycji. Jego wzrok wciąż skierowany był na rysunek.
— Bardzo lubię tulić w nocy mojego oklapniętego niedźwiadka, jest szczególnie mięciutki. Czasami oprócz Ciebie widzę różne cienie w nocy, myślę czy są takie jak ty, lecz są o wiele mniej wyraźne. Wtedy wymyśliłam Oczka, bo trochę przypominał potworka, ale mimo to był przyjaźnie nastawiony. Zastanawiam się, jaka jest różnica między Tobą a czymś strasznym?
Chwila, mama jeszcze nie przyszła do pokoju, a miała pomóc mi spakować książki do plecaka.
Pospiesznie podeszłam w stronę drzwi.
Uchyliłam klamkę, a wtedy otworzyło się coś przede mną, czego wcześniej nie było. Coś wirującego, o pełnej gamie kolorów. Nie było już przedpokoju, była inna przestrzeń, zmieniająca siebie i swój kształt z każdą sekundą, wciąż wirująca. To coś było odrębnym bytem.
Nie przejmując się tym zbytnio, zawróciłam jeszcze po misia. Bonifacy wyszedł przez okno. Tramwaje przejeżdżały po szynach. Wróciłam do drzwi, będą wciąż w udanym nastroju.
— Wiesz, to chyba koniec. Lubię z Tobą rozmawiać, nawet jeśli jesteś zmyślony albo ja jestem zmyślona. Muszę pójść po mamę. Może wysłuchasz mnie następnym razem? Pewnie będę gdzie indziej.
Z drzwi wypłynęło drobne stworzonko, ucieszyłam się na jego widok.
— Oczek! Gdzie byłeś? Poszukasz ze mną rodziców? a Ty? Idziesz z nami? Może opowiem ci o innym moim dniu?
***
Nie wiem, czym mógłby Oczek, ale nie wydaje się prawdziwy, prawda?