Niniejszy felieton Pawła Lęckiego
idealnie się wpisuje w program działania
oraz zakres zainteresowania
Fundacji EDUS 
jaką mocno wspiera nasz miesięcznik.

Można inaczej... oraz: czy od września będę nadal nauczycielem...  / Paweł Lęcki

Można inaczej... oraz: czy od września będę nadal nauczycielem... / Paweł Lęcki

Mógłbym napisać o całkiem fajnych zajęciach, które udało mi się dzisiaj zrealizować na drugim obiegu polskiej edukacji, a przeniosłem tam to, co robię na pierwszym obiegu, gdyż wbrew temu, co twierdzą niektórzy - choć na drugim płacą mi o wiele lepiej, to na pierwszym - publicznym, pracuję dokładnie tak samo, to tam właśnie najczęściej wymyślam sobie różne rzeczy, które próbuję zrobić później z uczniami z różnych szkół na drugim obiegu.

Mógłbym napisać, że po raz kolejny spróbowałem przekonać młodych do odezwania się w ramach ćwiczeń do matury ustnej, więc tak, jak zrobiłem to w szkole dziennej i tygodniowej, dałem im zadanie, które polegało na porównaniu pięciu dowolnych bohaterów literackich z lektur obowiązkowych, których mieli zestawić w dowolny sposób (tak, to nie jest brzmienie zadania z ustnej - chciałem, żeby raczej stworzyli diagramy porównawcze z całą masą skojarzeń, niż realizowali często dość toporne zestawy CKE) i opowiedzieć mi o tym - bezpośrednio, nie z ławki, ale twarzą w twarz, czyli tak, jak na egzaminie.

Skąd moja obsesja na tym punkcie? Gdyż uważam, że klęska naszej edukacji w zakresie kształtowania umiejętności publicznego mówienia, jest równa tej w ramach rozwoju kompetencji związanych z posługiwaniem się poprawnym językiem polskim. Próbuję stworzyć atmosferę względnego bezpieczeństwa, uwzględniam wiele powodów, dla których młodzi nie chcą się odezwać: strach przed nauczycielem, obawa przed reakcją rówieśników, mutyzm wybiórczy, problemy w rodzinie, potężna nieśmiałość, problemy zdrowotne, lenistwo, brak zainteresowania, ale nadal uważam, że od wielu lat popełniamy jakiś niesamowity błąd: skupiając się na poważnych problemach, wspomagając wybitnie zdolnych, straciliśmy z oczu uczniów środka, a to środek właśnie najczęściej się nie odzywa, milczy jak posążki Buddy i najmniej wiemy tak naprawdę dlaczego.

Musiałem dzisiaj odtworzyć warunki z klasy w szkole dziennej (tak ją nazywam, bo nie chcę, żeby drugi obieg poczuł się w jakikolwiek sposób gorzej - to wszystko są moi uczniowie, tylko tych z pierwszego znam dłużej i ciut lepiej), które sprzyjają mówieniu do nauczyciela w sytuacji stresowej. Nie mogłem liczyć na szum rozmów w zwykłej zatłoczonej klasie publicznej szkoły, bo uczniów jest mniej i mniej się znają, widzą się tylko w soboty, więc puściłem im koszmarnie krindżowy (słowo młodzieżowe) film Pieprzyć Mickiewicza, żeby leciał w tle. Akurat pojawił się na Netfliksie, a każda scena aż ocieka obciachem (to słowo boomerskie - generalnie chodzi o to, że film jest taką kopalnią stereotypów, że aż można mieć podejrzenie, że miał to być wyjątkowo wysublimowany żart z konwencji, ale chyba jednak nie), ale chodziło o to, żeby ten ktoś, kto będzie ze mną rozmawiał, nie czuł się jak na świeczniku. Od razu wyjaśniam - tak, mogłem wyjść z uczniem na zewnątrz, ale to nie o to chodzi. Daję możliwość nagrywania wypowiedzi ustnych (mało kto korzysta), daję możliwość mówienia, gdy nikogo nie ma - ale to są półśrodki - nadal nie stajemy wtedy w sytuacji w miarę zbliżonej do realnej.

Czy przyszli wszyscy? Oczywiście, że nie. Najbardziej smuci mnie to, że nieustannie powtarzam, że błąd nie jest problemem, że jest super, bo z błędów uczymy się tak samo, jak w przypadku odpowiedzi poprawnej (czasem to się udaje i ktoś w końcu zaczyna wierzyć, że wcale nie musi odpowiedzieć dobrze i nic złego się nie stanie). W szkole dziennej jest lepiej, a choć nikogo nie zmuszam, nie stawiam ocen, nie straszę jedynkami, to się mobilizują (nie wszyscy - część olewa mnie totalnie, bo nie jestem zagrożeniem). Warto pamiętać, że przez cztery lata mogłem jednak, nawet w niedoskonały sposób, zbudować choć zręby zaufania - wobec innych uczniów nie jest to takie proste, jak się niektórym wydaje, nie jestem magikiem, nie jestem gwiazdą aktywizmu edukacyjnego, jestem tylko zwykłym nauczycielem. - Stresujesz się? - pytam pierwszego, który przyszedł. - Nie, ja się nigdy nie stresuję, mówi, i chyba faktycznie tak jest, ale za to ma problemy z wiedzą, o czym sobie porozmawialiśmy. Z kolei ktoś inny, kto przyszedł, miał dużą wiedzę, ale się stresował. Idealnie byłoby wykorzystać ich dwa potężne pozytywne potencjały, ale jeszcze nie wiem, jak to zrobić - uwaga: nie w szkole idealnej, nie w szkole marzeń, ale w takiej zwykłej fabryce dwóch obiegów polskiej edukacji. Tak, tak, wiem, psychologia kognitywna, neurodydaktyka, dowolne inne trudne słowa - na pewno pomogą.

Na zajęciach z rozszerzenia, czyli do chyba najbardziej absurdalnego egzaminu CKE, jaki istnieje, totalnie losowego, nieprzemyślanego, opartego na bezwzględnie złych fundamentach, ze groteskowymi kryteriami oceniania (rok temu średnia wyników w skali kraju była najniższa w historii, ale trzeba przyznać, że ten egzamin zawsze był zły) bawiliśmy się w studentów filologii polskiej, wyznaczniki rodzajów literackich łączyliśmy z wartościami, dyskutowaliśmy o tym, czy aby na pewno wersyfikacja ma znaczenie w przypadku poezji, próbowaliśmy sobie odpowiedzieć na pytanie, jak wygląda epicka opowieść, w której nie ma bohatera, aż w końcu doszliśmy do tematu sacrum, przy którym się trochę pokłóciliśmy. I to było super, bo ja miałem w głowie swój pomysł, który nie był najlepszy na świecie, oni mieli swój, próbowałem im wyjaśnić, dlaczego ja tak myślę i dlaczego to wynika z fragmentu tekstu, który przeczytaliśmy, oni podali swoją wersję. A skoro temat dotyczył sacrum, to chciałem wszystko jakoś zakończyć spektakularnie, żeby przy wyjściu towarzyszyła nam muzyka, więc w rezultacie Mezo zagrał, a Kasia Wilk zaśpiewała. Tak, ta piosenka, którą mam nadzieję, że choć ktoś teraz sobie nuci, to też jest tekst literacki - to nawet przyznaje CKE, nawet jeśli niektórzy z nas, nauczycieli mają z tym bliżej niezrozumiały problem.

Jestem tylko zwykłym członkiem ciała pedagogicznego, ale mógłbym napisać trochę o rozmowach z uczniami, o zaskakujących pytaniach, o śmieszkowaniu z dziwnych rzeczy, o tym, że część młodych nie używa słów młodzieżowych, o tym, że wbrew niektórym teoriom nie wszyscy młodzi są multitaskingowi, więc nie odpalają jednocześnie gry komputerowej, tostera i filmu, żeby się uczyć, że część młodych boi się nie tych rzeczy, o których myślimy, że się boją, że czasem wystarczy pogadać, a czasem nic nie wystarczy, że czasem młody i tak będzie miał nas, starych, w dupie, a czasem się mylimy w tym, że ma nas dupie, bo zachowuje się tak, jakby miał, ale nie ma, że nie jesteśmy im w stanie zapewnić idealnego świata, a oni wcale na to nie liczą, mógłbym generalnie napisać o wielu różnych problemach i dylematach polskiej edukacji, ale nie napiszę, gdyż wieczny Marcin Smolik, potężne zło polskiej edukacji, święty i niezatapialny dyrektor niekompetencji Centralnej Komisji Egzaminacyjnej, kameleon, zelig, zawodowy manipulator, w rozmowie z Radiem Zet pl ogłosił, że wyniki matur w tym roku będą trochę słabsze, bo technika, po pierwszym roku matur wydaje mu się i jego ekspertom, że rozwiązania, które przyjęli w przypadku języka polskiego sprawdzają się, ale zobaczą, jak to będzie dalej wyglądało, tegoroczne matury będą oceniane tak, jak w zeszłym roku według ustalonych już kryteriów, a okręgowe komisje egzaminacyjne potwierdziły, że wszystkie zespoły polonistów są już skompletowane.

To tyle, jeśli chodzi o źle skonstruowane egzaminy (również zawodowe), zły system sprawdzania, żenujące zalecenia dla egzaminatorów z języka polskiego, błędy w wynikach, polityczne sterowanie tymi wynikami, nieuczciwe kryteria oceniania. To tyle, jeśli chodzi o jakąkolwiek realną zmianę w polskiej edukacji w najbliższej przyszłości.

Na szczęście podjąłem już decyzję odnośnie tego, czy od września nadal będę nauczycielem.

 

za: https://www.facebook.com/pawel.lecki79/posts...