Har wcale nie chciała tam się tam wprowadzać. Nie chciała tam być, bo tam było po prostu dziwnie. Ten dom do niczego się nie nadawał, ani do życia, ani do umierania. Do niczego. Ale czy Har tego chciała, czy nie, musiała tam zamieszkać.
Przedtem żyła w stolicy królestwa i było jej tam dobrze, dopóki nie przyszła wojna. Ulice miasta stały się trasami przemarszu wojsk królewskich – dlatego ona i jej rodzice się wyprowadzili.
Teraz mieszkali na odludziu, na jakimś bagnie. Na tyłach ich domu znajdował się spory ogród, zaorany i uklepany przez rodziców Har. Zasiali tam trawę, a raczej próbowali zasiać, bo co rano przylatywały wygłodniałe chmary kruków i wyjadały wszystkie ziarna. Ogród był więc po prostu czarną, bagnistą ziemią, zamkniętą na tyłach lasem, który ciągnął się bardzo daleko, odgradzając dom Har i jej rodziców od stolicy. W bezchmurne dni dziewczyna widziała w oddali, ponad drzewami, dwie igły, które były wieżami zamku w stolicy, ale zwykle mętne niebo nie pozwalało ich dostrzec.
Wtedy Har obserwowała las. To właśnie z niego w stronę domu płynęła rzeka, która ledwo omijała budynek, podmywając jego lewą ścianę. Har nie była pewna, czy ktoś wydał pozwolenie na budowę domu tak blisko rzeki, ale może to właśnie rzeka wydała sobie pozwolenie, żeby tam płynąć. Poprzedni właściciel domu wyrównał jej brzegi betonowymi ścianami i zrobił z niej szeroki na jeden metr rów, więc Har nawet nie mogła mówić, że to rzeka, bo w istocie był to betonowy kanał.
I właśnie ta woda, ta wstrętna woda, która go wypełniała, była najgorsza. Dom dało się naprawić, ogród może też, ale woda płynęła cały czas i nic nie dało się z nią zrobić. Wyglądała jak ściek z całego lasu i na pewno była zatruta. To było widać, bo zachowywała się, jakby była chora. Brzegi betonowego kanału były pokryte żółtą pianą i wykwitającymi na brązowo glonami. W dodatku kanał był zatkany tym, co zaległo na jego powierzchni. Kołtuny z badyli, zwiędłe kwiaty, liście, robaki, kije. Har czasem przysiadała na brzegu i się temu przyglądała, aż pewnego dnia wpadła na pomysł, żeby odetkać kanał. Dostała od ojca wodery, gumowe rękawice i wlazła do wody. Uzbroiła się w grabie i zaczęła wygarniać na brzeg te wszystkie martwe pająki, korzenie, zgniłe owoce, patyki i trawę. Wyławiała je cały dzień i zastanawiała się, jaka to rzeka może być tak brudna i czy przypadkiem jej rodzice naprawdę nie kupili domu przy ściekach z królestwa. Myślała o tym, kiedy wyławiała długie trawy i wyciągała je na brzeg, układając na stosy. Przecież to wszystko płynęło z lasu, a za lasem nie było niczego innego, oprócz stolicy. Har chciało się wymiotować, kiedy czasem ochlapała się tą mętną wodą, ale była zdesperowana, żeby wygarnąć wszystkie zalegające w niej badyle i żeby woda nie gniła pod jej domem. I rzeczywiście po jakimś czasie zaczęło być widać różnicę - coraz większa część kanału była odblokowana. Co prawda glony i inne wykwity zostały, ale przynajmniej nie było już tych wszystkich fermentujących roślin i organicznych szczątków.
Mama Har raz na jakiś czas odrywała się od grabienia czarnego, wilgotnego bagna zwanego ogrodem, żeby popatrzeć, jak jej córka dzielnie sobie radzi. Har rzeczywiście była niezmordowana i pracowała w pocie czoła każdego dnia. Kanał był odetkany już do połowy, więc dziewczynie została teraz część bliżej lasu. Rośliny były tam pozbijane i skotłowane tak bardzo, że Har ciężko było samej, więc mama przyłączyła się do niej i teraz obie wygarniały badyle z wody.
W końcu mama Har wyszła na chwilę na brzeg, żeby odpocząć, jednak jej córka nie przestawała pracować. Zawzięcie wyławiała z wody gałęzie zmieszane z tatarakiem i nagle struchlała. Pochyliła się nad zarośniętą wodą i wyjęła stamtąd martwego, wiotkiego oposa. Wzięła go za ogon przez gumową rękawicę i odłożyła z obrzydzeniem na brzeg, na stertę zgniłych traw.
- Ojej. – powiedziała jej mama.
- Martwy. – skwitowała Har. Opos miał wybałuszone oczy i nie żył chyba już od paru dni, a jego mokre, pozlepiane futro świeciło się od słońca, kiedy tak leżał na brzegu. Har zaczęła wygarniać dalej. Nie chciała wiedzieć, jak bardzo źle było z tą wodą, ale nieszczęsny opos pewnie się jej napił, zatruł się i po prostu padł.
Parę godzin później Har natknęła się na kolejnego. Wyłowiła go z wody, obejrzała tłumiąc wymioty i odłożyła na drugi brzeg.
- Har, dosyć na dziś. – powiedziała stanowczo jej mama, bo nienawidziła widoku martwych zwierząt. Har nie chciała się jej sprzeciwiać, więc posłusznie wyszła z wody, ale w duchu obiecała sobie, że jutro tam wróci, bo zostało jej naprawdę niewiele do wyłowienia.
Jednak jej mama incydencie z oposem straciła zapał do pracy, a do tego przez ostatnie dni do kanału zaczęło napływać coraz więcej fermentujących fragmentów roślin. Mama Har doszła do wniosku, że tak już po prostu będzie i nic na to nie poradzą – przecież nie będą tego wygarniać każdego dnia. Ale Har uważała, że należy dokończyć odblokowywać kanał, żeby nic więcej już nie zatrzymywało się pod ich domem. Jednak jej mama nie mogła się przemóc, by kontynuować pracę w kanale, więc wróciła do ogrodu siać trawę, a Har musiała sama spuścić się do kanału. Wyjęła stamtąd jeszcze trzy kolejne oposy, wszystkie martwe, z czego jeden był do połowy rozłożony, ale nie powiedziała o tym mamie, żeby ta nie zakazała jej pracować.
Pewnego dnia, gdy przyszedł już wieczór, Har wyszła na brzeg dumna z siebie, bo oto zostały jej już zaledwie trzy metry do odblokowania. Przemaszerowała wzdłuż całego kanału w stronę domu, patrząc na płynącą spokojnie wodę. Stanęła pod domem i spojrzała w dal na swoje prawie ukończone dzieło. Za lasem, na horyzoncie ukazały się dwie wieże zamku w stolicy. Har odetchnęła.
- Wiesz co, Har. Właściwie całkiem nieźle to wygląda. – powiedziała jej mama, która również chwilowo zrobiła sobie przerwę.
- Wiem. – odpowiedziała Har zadowolona z siebie. – Właściwie to nawet podoba mi się ten kanał.
Wtedy jej mama podeszła do niej, ściągnęła rękawiczki i położyła jej rękę na ramieniu. Har uśmiechnęła się, podziwiając zachód słońca, które chowało się za lasem.
Nagle woda w kanale dziwnie zaszumiała, a jej poziom momentalnie się podniósł. Har i jej mama zmarszczyły czoła.
Bo oto lasu, z cienia drzew, wyłoniły się płynące kanałem w poprzek, skotłowane, blade i poharatane trupy wojenne ze stolicy.
ilustracja autorki